Daniel przekr臋ci艂 klucz w ciemnych, drewnianych drzwiach, aby dosta膰 si臋 do w艂asnego mieszkania. By艂o ju偶 grubo po drugiej, jednak wiedzia艂 on, 偶e jego ex wci膮偶 nie 艣pi. Czeka na jego powr贸t. Dr偶膮cymi d艂o艅mi nacisn膮艂 na klamk臋, wchodz膮c do 艣rodka.
Skromne mieszkanko by艂o przystosowane do 偶ycia maksymalnie dla trzech os贸b, a cho膰 by艂o ma艂e, to ca艂kiem przytulne. 艢ciany by艂y pomalowane na delikatne odcienie be偶u, a pod艂og臋 okala艂a wyk艂adzina koloru dojrza艂ej cytryny. Wsz臋dzie wisia艂y wsp贸lne zdj臋cia tej dw贸jki, oprawione w drewniane ramki. Na obrazkach obejmowali si臋 b膮d藕 kradli sobie poca艂unki, na tle zwiedzonych przez nich miejsc w przeci膮gu tych kilku lat. Kilku lat k艂amstw. Bo Daniel udawa艂 偶e niczego nie zauwa偶y艂. 呕e nie zorientowa艂 si臋, jak jego ukochany wraca p贸藕niej do domu. 呕e nie widzia艂 ju偶 dawno utraconej iskierki zadziorno艣ci w jego oczach. 呕e nie czu艂 zapachu damskich perfum. Ani 偶e nie przyuwa偶y艂 tych kilku malinek czy 艣lad贸w szminki na jego szyi.
Udawa艂, 偶e wszystko jest tak jak dawniej. Ale w ko艅cu motyl przela艂 czar臋 goryczy. Daniel dowiedzia艂 si臋 ju偶 o tym, 偶e jego partner b臋dzie mia艂 dziecko ze swoj膮 kochank膮, dlatego nie zamierza艂 ci膮gn膮膰 tego d艂u偶ej. To ju偶 nie mia艂o sensu. Cho膰 wci膮偶 bardzo go kocha艂, to nie m贸g艂 pozwoli膰 by traktowa艂 go jak odskoczni臋 od rzeczywisto艣ci.
– Danny… – 艁agodny, a zarazem zm臋czony g艂os niebieskookiego zacisn膮艂 p臋tle na jego 偶o艂膮dku. Tak dawno nie zwraca艂 si臋 do niego tym tonem… – Tak si臋 martwi艂em… Dlaczego mi nie powiedzia艂e艣, 偶e ko艅czysz dzi艣 p贸藕niej?
– Spakowa艂e艣 si臋 ju偶? – Nie da艂 si臋 mu omami膰. Dobrze wiedzia艂, 偶e wcale si臋 nie martwi艂, tylko siedzia艂 przez ten czas z ni膮 i wybiera艂 par臋 ma艂ych, dzieci臋cych bucik贸w. – Czy mam to zrobi膰 za ciebie?
– Danny…
– Odpieprz si臋. Nie chc臋 ci臋 w moim mieszkaniu. Wyno艣 si臋 do niej, z tego co wiem dysponuje wi臋ksz膮 sum膮 ni偶 ja – Wyci膮gn膮艂 z szafy torb臋 podr贸偶n膮 i rzuci艂 mu pod nogi. – Co ty sobie wyobra偶asz, Tony? 呕e b臋dziesz gra艂 na dwa fronty, a ja si臋 nie zorientuj臋? M贸wi艂e艣, 偶e to mnie kochasz, a tak naprawd臋 ca艂y czas ogl膮da艂e艣 si臋 za kobietami. Po co mi to robi艂e艣? Nie mog艂e艣 po prostu powiedzie膰 „nie”, zamiast si臋 ze mn膮 wi膮za膰? Oszcz臋dzi艂by艣 mi tylu lat problem贸w.
– Kocham ci臋, Danny. Bardzo ci臋 kocham. – Anthony podszed艂 do niego, czule obejmuj膮c Daniela w pasie. Nie chcia艂 go puszcza膰. To tutaj mia艂 sw贸j dom. Nie musia艂 pracowa膰, a ch艂opak robi艂 wszystko za niego. Dos艂ownie jad艂 mu z r臋ki. Kto by to wszystko porzuci艂 dla kochanki? – Prosz臋, uwierz mi…
B艂臋kitnow艂osy wybuchn膮艂 偶a艂osnym 艣miechem, wyrywaj膮c si臋 z obj臋膰 tego oszusta. Dobrze wiedzia艂, w co on teraz pogrywa. Ju偶 nie nabiera si臋 na t臋 sztuczk臋.
– Sp艂awi艂a ci臋? W ko艅cu zrozumia艂a jaki jeste艣? Kr臋tacz, k艂amca. Ju偶 ci si臋 ze mn膮 nie uda. Nie b臋dziesz tu mieszka艂, wyno艣 si臋 st膮d paso偶ycie.
Anthony zacisn膮艂 d艂o艅 w pi臋艣膰. Nie m贸g艂 znie艣膰 tego aktu zniewagi. Zanim zd膮偶y艂 si臋 zorientowa膰 co robi, strzeli艂 Danielowi w twarz z otwartej d艂oni. Zamachn膮艂 si臋 na tyle, by drobniejszy ch艂opak zachwia艂 si臋, potykaj膮c o zostawion膮 na pod艂odze torb臋. Danny dotkn膮艂 d艂oni膮 w艂asnego policzka, zaciskaj膮c mocniej dr偶膮ce usta, gdy poczu艂 intensywne pieczenie. Przez chwil臋 czu艂 si臋 jak 艣mie膰. Tony jeszcze nigdy go nie uderzy艂. Jak 艣mia艂 wmawia膰 mu tyle lat, 偶e go kocha?
– O Bo偶e, Dan! Przepraszam! – Wystraszony, przykucn膮艂 przy nim od razu, 艂api膮c d艂o艅 delikatniejszego, by pom贸c mu wsta膰. Motyl jednak odtr膮ci艂 jego d艂o艅, samodzielnie podnosz膮c si臋 z pod艂ogi. – Ja nie chcia艂em!
Dan zignorowa艂 go. Skoro nie chcia艂 wynie艣膰 si臋 po dobroci, to sam go spakuje. Cho膰 w tle s艂ysza艂 b艂agania drugiego motyla, by przesta艂, by da艂 mu ostatni膮 szans臋, to sko艅czy艂 go s艂ucha膰 ju偶 przy pierwszym s艂owie. Po prostu spakowa艂 go i wcisn膮艂 mu torb臋 do r膮k, mierz膮c najbardziej pogardliwym spojrzeniem, na jakie go by艂o sta膰. Ba艂 si臋, 偶e jednak wymi臋knie i rzuci mu si臋 wprost w ramiona, zn贸w wszystko wybaczaj膮c. Dlatego odwr贸ci艂 wzrok.
Gdy Tony dosta艂 swoje spakowane rzeczy do r膮k, przesta艂 gra膰. Ju偶 nie b艂aga艂, nie prosi艂 i nie wyznawa艂 mu mi艂o艣ci. Spowa偶nia艂. Na jego twarzy pojawi艂 si臋 ma艂y grymas z艂o艣ci, kt贸ry przerodzi艂 si臋 we w艣ciek艂o艣膰. Szarpn膮艂 za koszul臋 Daniela, przyci膮gaj膮c go do siebie. By艂 on ni偶szy od Anthony'ego, dlatego musia艂 poderwa膰 g艂ow臋 do g贸ry by spojrze膰 mu w oczy. Z ca艂ej si艂y stara艂 si臋 nie okaza膰 jak w tej chwili jego by艂y go przera偶a. Bo to nie by艂 pierwszy raz, gdy ukazywa艂 wybuch swej z艂o艣ci.
– Ka偶dy motyl skacze z kwiatka na kwiatek. Ty te偶 wcale nie jeste艣 艣wi臋ty, Danny – rzuci艂 z pogard膮, puszczaj膮c ko艂nierz niebieskow艂osego.
Daniel poczu艂 b贸l w klatce piersiowej. Nigdy nawet nie pomy艣la艂 o tym, by go zdradzi膰. Zawsze stara艂 si臋 udowodni膰 mu, 偶e jest dla niego najlepszy. Robi艂 wszystko byleby go nie straci膰, czasem nawet kosztem w艂asnego humoru i zdrowia. By艂 idealny.
Mo偶e zbyt idealny.
Zorientowa艂 si臋, 偶e Tony przesta艂 traktowa膰 go jak partnera, a zacz膮艂 jak s艂u偶膮cego, zabawk臋. Coraz rzadziej go przytula艂, nie 艂apa艂 jego d艂oni w swoje, tak jak mia艂 w zwyczaju jeszcze dwa lata temu. Nie splata艂 jego palc贸w z w艂asnymi, by chwil臋 p贸藕niej szepta膰 mu s艂odkie s艂owa. Nie mia艂 nawet ochoty go ca艂owa膰, a podczas stosunku (o ile do takiego dochodzi艂o), twarz Daniela by艂a wgniatana w poduszk臋 z tak膮 si艂膮, 偶e nie m贸g艂 z艂apa膰 tchu. Tony w tych sprawach zazwyczaj by艂 bardzo brutalny wobec niego, nawet na pocz膮tku ich znajomo艣ci. Nigdy nie pozwala艂 mu wyda膰 z siebie odg艂osu. Kiedy Danny'emu wyrwa艂 si臋 niechciany j臋k, Tony zawsze szarpa艂 go wtedy za w艂osy, przyciskaj膮c go do poduszki jeszcze bardziej bole艣nie.
Dlaczego niebieskow艂osy dopiero to zauwa偶y艂? On go nigdy nie kocha艂. Nigdy nawet nie sprawi艂 by czu艂 mi艂o艣膰, kt贸rej tak bardzo potrzebowa艂. Kt贸rej tak bardzo pragn膮艂. Wychowuj膮c si臋 w sieroci艅cu, nigdy nie poczu艂 si臋 specjalnie potrzebny, by艂 tylko jednym z wielu porzuconych dzieciak贸w. Dlatego przez ca艂y okres nauki, ch艂opak stara艂 si臋 mie膰 jak najlepsze oceny, by sko艅czy膰 szko艂臋 z dobrymi wynikami. Uda艂o mu si臋 dosta膰 na wymarzon膮 uczelni臋, gdzie pozna艂, jak wcze艣niej mu si臋 zdawa艂o, mi艂o艣膰 swojego 偶ycia. To w艂a艣nie Anthony nam贸wi艂 go do rzucenia studi贸w. Chcia艂 podr贸偶owa膰 po 艣wiecie. A za艣lepiony Daniel zgodzi艂 si臋. Porzuci艂 swoje marzenia, by zosta膰 przy jego boku. Mo偶e i tylko z pomoc膮 szcz臋艣cia wyl膮dowa艂 jako pracownik baru u swojego przyjaciela. Tak, obydwaj obiecali sobie, 偶e gdy tylko sko艅cz膮 osiemna艣cie lat, u艂o偶膮 sobie 偶ycia. Aiden od zawsze mu imponowa艂, swoim sposobem bycia. Ka偶dy problem obraca艂 w 偶art, by艂 silny i zabawny. Niestety tylko pozornie. Paj膮k by艂 gn臋biony przez starszych ze wzgl臋du na swoj膮 orientacj臋. To nie tak, 偶e wyzna艂 to ca艂emu bidulowi. 艁agodnie ujmuj膮c, by艂o z niego niez艂e zi贸艂ko. Wci膮偶 jest. Ale wtedy przesadza艂. Cz臋sto sp臋dza艂 noce u swoich jednodniowych kochank贸w. Nie czu艂 si臋 z tym 藕le, zwi膮zki go nudzi艂y. Niestety, noga mu si臋 podwin臋艂a i w ko艅cu zosta艂 na tym przy艂apany. Przez najwi臋kszy problem sieroci艅ca. Chrab膮szcza. Ten nastolatek pa艂a艂 czyst膮 nienawi艣ci膮 do inno艣ci. By艂 napakowany, 艂ysy i bardzo agresywny. Ale owin膮艂 sobie wszystkie opiekunki wok贸艂 palca. Dlatego przymyka艂y oko na jego wybryki. Wprawdzie Danny nie opu艣ci艂 przyjaciela, jednak sam ba艂 si臋 zrobi膰 sw贸j w艂asny coming out. Tylko Aiden wiedzia艂. Ale on nigdy by si臋 nie wygada艂.
Opuszczaj膮c sierociniec ich drogi na chwil臋 si臋 rozesz艂y. Jednak obiecali sobie, 偶e wr贸c膮. 呕e gdy tylko odnajd膮 szcz臋艣cie, ponownie si臋 spotkaj膮. Fakt, spotkali si臋. A paj膮k by艂 ju偶 wtedy ustatkowany na ca艂e 偶ycie. Danny nigdy nie pyta艂, sk膮d Aiden dorobi艂 si臋 takiej fortuny. Wola艂 nie wiedzie膰. No tak. Paj膮k wr贸ci艂 szcz臋艣liwy. Jednak motyl nie do ko艅ca. A jego toksyczny zwi膮zek trwa艂 a偶 do teraz.
– Wyno艣 si臋 – warkn膮艂, na stoj膮cego ju偶 w drzwiach Tony'ego. – I nie wa偶 si臋 tu wi臋cej pokazywa膰.
– Jeszcze b臋dziesz mnie b艂aga艂, bym do ciebie wr贸ci艂 – powiedzia艂 na odchodne, a Dan pozdrowi艂 go 艣rodkowym palcem i zatrzasn膮艂 mu drzwi przed nosem. B臋dzie musia艂 wymieni膰 zamki.
Zerkn膮艂 na wisz膮ce na 艣cianach zdj臋cia i poczu艂 gul臋 w gardle. B臋dzie musia艂 je wyrzuci膰. Wszystkie. Albo najlepiej spali膰, wtedy b臋dzie mia艂 pewno艣膰, 偶e 偶adne nie przetrwa. Tyle zmarnowanych lat na podr贸偶owanie, kt贸re m贸g艂 wykorzysta膰 na medycynie. To w艂a艣nie to chcia艂 robi膰. By膰 chirurgiem. Leczy膰. Ratowa膰 czyje艣 偶ycia. Szkoda, tylko 偶e mu nie wysz艂o. I to tylko przez jeden, 偶yciowy b艂膮d.
Usiad艂 na 艂贸偶ku, gdy poczu艂 jak zakr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie z 偶alu. Schowa艂 twarz w d艂oniach, g艂o艣no w nie wzdychaj膮c. Zatrzepota艂 jasnymi, niebieskimi skrzyd艂ami, rozlu藕niaj膮c mi臋艣nie. Nie b臋dzie p艂aka艂. Nie za nim. Co z tego, 偶e by艂 jego pierwsz膮 mi艂o艣ci膮. Prawdziw膮 mi艂o艣ci膮.
A mo偶e tak naprawd臋 by艂a sztuczna? Po prostu szuka艂 kogo艣, kto chocia偶 przez chwil臋 oka偶e mu odrobin臋 uczucia?
– Mi艂o艣膰 jest wstr臋tna. Nigdy wi臋cej si臋 nie zakocham – prychn膮艂 do siebie, zaciskaj膮c d艂onie w pi臋艣ci. – Tak. Zrobi臋 tak jak Aiden. Znajd臋 sobie kochanka na jedn膮 noc. Nawet teraz!
Wsta艂 gwa艂townie, przez co musia艂 z艂apa膰 si臋 kraw臋dzi 艂贸偶ka. Jednak z gracj膮 odzyska艂 r贸wnowag臋, otrzepuj膮c sk贸rzan膮 kurtk臋. Podszed艂 do lustra, by okre艣li膰 stan swojego policzka. 艢lad wci膮偶 na nim widnia艂, ale nie by艂 ju偶 tak intensywny jak na pocz膮tku. Danny poprawi艂 swojego grubego warkocza, nak艂adaj膮c odrobin臋 podk艂adu na czerwone miejsce. Tak, czasem go u偶ywa艂, by nie 艣wieci膰 si臋 za barem. Zw艂aszcza, 偶e Aidena potrafi艂a ponie艣膰 fantazja i dokupi艂 do niego kilka reflektor贸w, kt贸re mimo wszystko przydawa艂y si臋 podczas organizacji prywatnych imprez. Na przyk艂ad wieczor贸w kawalerskich.
Zakry艂 przy okazji widocznego pieprzyka tu偶 przy oku. Nie lubi艂 go. Tony zawsze mu powtarza艂, 偶e wygl膮da z nim na puszczalskiego. Mo偶e mia艂 racj臋. Mo偶e. Posmarowa艂 usta wazelin膮, by sta艂y si臋 jeszcze bardziej mi臋ciutkie, po czym zadowolony z efektu, uda艂 si臋 do wyj艣cia. Jednak, gdy przypomnia艂 sobie do czego mu zazwyczaj s艂u偶y艂a, poczu艂 si臋 odrobin臋 zdegustowany. C贸偶, nie b臋dzie sobie teraz zawraca艂 tym g艂owy. P贸jdzie sobie do swojego ulubionego baru! W dzielnicy dla ciot, jak to zawsze okre艣la艂 Anthony, bo jednak do Czerwonego mu si臋 tak nie spieszy艂o. Nie chcia艂 ogl膮da膰 jak Aiden bajeruje m艂odego, zdezorientowanego karakana. Cho膰 by艂o mu go szkoda. Przypomina艂 mu go, z czas贸w szko艂y 艣redniej. Taki uroczy i niewinny.
Przeszed艂 przez kilka ma艂ych uliczek, skr贸tami, kt贸re znali tylko niekt贸rzy, stali bywalcy. Nimi zawsze by艂o 艂atwo si臋 przemkn膮膰, przy okazji nie nara偶aj膮c si臋 k贸艂kom wzajemnej nietolerancji. Chyba, 偶e wybrali sobie akurat w艂a艣nie tak膮 uliczk臋 na kulturaln膮 rozmow臋, w艣r贸d krzyk贸w i przekle艅stw. Wtedy mo偶na by艂o zacz膮膰 si臋 martwi膰. Danny poczu艂 znajomy mu zapach drzewa sanda艂owego, a chwil臋 p贸藕niej us艂ysza艂 艣miechy dobrze znanych mu os贸b. U艣miechn膮艂 si臋 odrobin臋 pod nosem. Wszyscy go tam kochaj膮. A teraz Daniel jest wolny. Gdy tylko o tym us艂ysz膮, na pewno si臋 uciesz膮.
Brak komentarzy:
Prze艣lij komentarz