czwartek, 11 marca 2021

THE HUNTER - 3

    Lambert zaprzyjaźnił się z wilkołakiem. Choć może słowo „przyjaźń” nie było tutaj dobre. Znali się zaledwie kilka dni, nie rozmawiali ze sobą, jedyne co chłopak robił to uczył się, jak ładnie zdzierać skóry z ofiar. Przełamywał się też w kwestii polowania, jednak wciąż nie przepadał za widokiem martwych zwierząt. Lamb czuł po prostu więź powstająca między nim, a potworem. Wilkołaki zazwyczaj osiedlały się watahą, prawda? A on był sam. Lambert też był sam. To ich łączyło.

Młody łowca zaczął również zarabiać. Wprawdzie aktualnie nie była to wielka suma, ale wystarczyło mu to na jeden nocleg. I kąpiel. Oj, o niej marzył najbardziej. Już nie mógł się doczekać wieczoru, gdy w końcu zaśnie na miękkim łóżku, otulony własnym, ładnym zapachem, zamiast w jaskini, na twardej powierzchni, w akompaniamencie świstu lodowatego wiatru. Jednak do wieczoru było jeszcze dużo czasu. Spożytkował go na polowanie, pod czujnym okiem wilkołaka. Według niego ten dzieciak był… cóż, naiwny. Był tylko nieporadnym, nie do końca zrównoważonym chłopcem, który zmuszony został do robienia czegoś, czego nie potrafił – zabijania z zimną krwią. Powinien też bać się bestii, nie uwalniać jej tylko pozbawić życia, a zamiast tego co robił? Siedział obok zrelaksowany, z zadowoleniem oglądając swoje aktualne dzieła. To bardzo łatwy cel. A jeden łowca mniej, to jeden procent więcej szans na przeżycie dla potworów. Może naprawdę byli podobni? Obaj nie chcieli zrobić sobie krzywdy. Byli tutaj, ciało przy ciele, siedząc jak równy z równym.

Lambert odłożył futra na bok. Oparł dłoń o brodę, wpatrując się w swojego towarzysza. Nie udało mu się z nim jeszcze porozmawiać, głównie dlatego że wilkołak na pytania jedyne kiwał lub kręcił głową. Może naprawdę był niemową? Ale śmiał się, warczał, nawet na niego krzyknął. Jednak się nie odezwał. A przecież rozumiał, co Lamb do niego mówi, prawda?

– Ej, masz jakieś imię? Wilkołaki w ogóle posiadają imiona? – zapytał, choć bardziej mruknął do siebie pod nosem. Mimo to adresat usłyszał go wyraźnie.

Dźwignął się na chwilę, zaskakując tym Lamberta. Przez chwilę szukał czegoś w śniegu, przy niewielkich krzewach. W końcu zirytował się i jednym ruchem wyrwał grubą gałązkę. Wrócił na miejsce, po czym zaczął dłubać kijkiem w śniegu. Chłopak przypatrywał się temu ze zdziwieniem, zmarszczył nawet śmiesznie brwi. W końcu jednak odczytał koślawo aczkolwiek zrozumiale stworzony napis. Literki układały się kolejno, tworząc wyraz „C O N N O R”. Młodego łowcę odrobinę to zaskoczyło, nie spodziewał się, że bestie mają tak ludzkie imiona. Zakładał, iż będzie to trudna, niezrozumiała dla niego nazwa, a tu proszę. Takie coś.

– Ładne – Uśmiechnął się w stronę wilkołaka, ten natomiast jedynie przewrócił oczami, ignorując komplement. – Ja jestem Lambert. Chociaż nie wiem po co ci ta wiedza, skoro pewnie i tak mi nie odpowiesz…

Czuł się jak idiota, rozmawiając z Connorem. Nawet nie wiedział o czym konkretnie ma mówić. Tematy mu się wyczerpały, a jego znajomy nie był zbyt chętny by je podtrzymać. Chłopakowi pozostało jedynie przyglądać się mu. A to już powoli robiło się nudne. W planach więc miał wstać i udać się już do miasta, jednak wilkołak mu w tym przeszkodził. Ku zaskoczeniu chłopaka – oparł pysk na jego nogach, zamykając oczy w głębokim odprężeniu. Ufał mu. I dawał się dotykać bez problemu.

– Jesteś wilkołakiem czy psem? – Zaśmiał się cicho, delikatnie głaszcząc głowę Connora. Była miękka i puszysta, miła w dotyku.

Chłopak dotykał go jeszcze przez chwilę, po czym sam poczuł się senny. Oparł się wygodniej o drzewo, zamykając na chwilę oczy. Teraz nie potrzebowali rozmów. Wystarczyła im cisza w swoim towarzystwie.

Szybko nastał wieczór. Lambert z bólem pożegnał się ze swoim towarzyszem, udając się do miasteczka. Wynajął pokój w „Złotej Wierzbie”, dość tanim aczkolwiek porządnym zajeździe. Został zapewniony, że nikt tego wieczoru mu nie przeszkodzi. Tego właśnie oczekiwał.

Pokoik był bardzo skromny, znajdowało się w nim jedynie jednoosobowe łóżko z śnieżnobiałą pościelą, komoda z ciemnego drewna oraz malutka półeczka, na której stała zużyta do połowy czerwona świeca. W sam raz by się wyspać i wynieść. Jednak Lambert miał dostęp również do drugiego pokoju. Zaciekawiony odtworzył drzwi, a widząc wannę humor od razu mu się poprawił. Nie była ona wielka, żeby się w niej zmieścić chłopak musiał podkurczyć nogi pod siebie. Nie obchodziło go to, ważniejsza dla niego była ciepła woda i różnego rodzaju olejki do mycia, które zostały przyszykowane przez obsługę. Wybrał ten o zapachu magnolii. Spodobał mu się, miał w sobie coś delikatnego, jednocześnie drażniąc jego nos. Powoli obmywał swoje ciało, przez co wszystkie jego blizny i rany stały się bardziej widoczne. Dopiero, gdy poczuł nieprzyjemne pieczenie, przypomniał sobie, że przecież poranił się o kolce. Zmarszczył brwi. Rany nie były zbyt groźne, mimo to nie chciał dostać zakażenia. Dlatego zignorował nieprzyjemne odczucia, szorując je dokładnie.

Korzystał z łazienki jeszcze przez długi czas, bo gdy z niej wyszedł, w zajeździe ogłoszono ciszę nocną. Ubrał się w niedawno zakupione rzeczy, podobne do swoich poprzednich, jednak czyste i pachnące. Resztę ubrań postanowił wyrzucić. Wiedział, że stare oraz poniszczone już mu się na nic nie przydadzą. Jedyne co zostawił to swój stary, czerwony, sentymentalny płaszcz. W szafce odnalazł również opatrunki, które z przyjemnością wykorzystał. Były czyste i prawdopodobnie nowe, jednak ich widok nie był dla Lamberta zdziwieniem. Z zajazdu korzystało wielu łowców.

Opadł na łóżko, rozkoszując się jego miękkością. Chłopak w końcu czuł się bardzo odświeżony i zrelaksowany, czego brakowało mu od bardzo dawna. Pragnął wyspać się za wszystkie noce, które spędzał w jaskiniach, dlatego też z samego rana bardzo żałował, że zasnął tak szybko na tym niebiańskim łożu. Chwilowo nie stać go było na kolejny nocleg, więc zajazd opuszczał z kłującym bólem w piersi.

Cały dzień kręcił się głównie w okolicy targu. Spotkał tam kilka znajomych twarzy, których jawnie próbował unikać. Ubrał kaptur, na tyle by zasłaniał jego twarz i wmieszał się w tłum. Nie było to trudne, bo każdy łowca posiadał płaszcz w odcieniu szkarłatu. Niektóre były w stanie prawie idealnym, inne poszarpane oraz zniszczone. To nie było nic szczególnego. Wynikało głównie z sytuacji majątkowej.

Płaszcze miały wiele znaczeń symbolicznych. Jedni odbierali ich kolor jako krew bestii, która stała się trofeum. Inni uważali, że to dowód honoru i bohaterstwa jakim odznaczają się obrońcy. Prawda była natomiast… odrobinę bardziej rozczarowująca. To krew łowców.

Krew łowców rozlana przez innych łowców.

Poprzez tortury i niehumanitarne, intensywne treningi. Ale nikt się tym zbytnio nie przejmował. Dopóki obrońcy sprawowali się dobrze, wszystkie nieprzyjemne rzeczy były tematem tabu.

Lambert jednak dość trzeźwo analizował tę sytuację. Zdawał sobie sprawę, jak wiele krwi musiał stracić, aby zdobyć ten płaszcz. I zdecydowanie czerwony kaptur nie był tego wart. Nigdy. Nigdy też nie będzie.

Chłopiec opuścił targ, gdy słońce zaczęło chować się wśród gór. Wtedy wszyscy pakowali swoje towary i opuszczali miejsce handlu, by udać się na spoczynek. Lamb miał zamiar wybrać się do lasu, spotkać z wilkołakiem oraz poprosić o pomoc w znalezieniu noclegu. Liczył na to, że jego znajomy wciąż kręci się w okolicy. Choć nie był tego taki pewien, skoro nie poinformował go o swojej chęci zatrzymania się w zajeździe.

Jego plany pokrzyżowało gwałtowne szarpnięcie za kaptur. Chłopak zatoczył się do tyłu, obrzucając osobę która to zrobiła oburzonym spojrzeniem. Jednak, gdy zorientował się kto to, szybko jego złość przerodziła się w strach.

– Gdzie ten twój wilkołak, owieczko? Czas mija. – Złośliwy uśmiech Gavina bardzo zdezorientował młodego łowcę. Jednocześnie też zapalił w jego sercu ogień.

Lambert nienawidził go. Gavin był wredny, otyły, pryszczaty i pyszałkowaty. Szukał wad w każdym, zapominając o sobie. Uważał się za najlepszego łowcę pośród swojego przedziału wiekowego. No, może prawie za najlepszego. Na pierwszym miejscu stawiał Blane'a. Jego Lambert bał się najbardziej.

To był cichy typ. Z pozoru spokojny. Jednak jego oczy spokojne nie były. Można było wyczytać z nich jedynie chłód. Swoje ofiary zabijał z zimną krwią, bardzo brutalnie, nawet przy tym nie mrugając. Był idealnym młodym łowcą.

Blane wyglądał prawie jak Lambert. Miał ciemne włosy i oczy, podobne rysy twarzy, choć o wiele bardziej męskie, duże barki i muskularną posturę. Jego policzek zdobiła ogromna szrama, aż po czoło, przechodząc przez powiekę, co za tym idzie – nie widział na jedno oko. Na ten temat krążyło wiele plotek, choć sam chłopak nigdy nie powiedział co mu się stało. Gavin rozpowiadał wszystkim, że zabił on wilkołaka gołymi rękoma, a ta blizna to ślad jego honoru. Ile było w tym prawdy, wiedział tylko sam Blane.

– Mam jeszcze czas! – Lambert wyszarpał swój kaptur, ignorując okropny uśmiech swojego nieprzyjaciela.

Gavin wybuchnął głośnym śmiechem, przez co Blane skrzywił się i odrobinę odsunął od grubszego chłopaka. Był zbyt głośny, co przeszkadzało brunetowi.

– Masz miesiąc – wycharczał na odchodne, śmiejąc się przy tym jak dzikie prosię. A przynajmniej Lamb porównał ten dźwięk do dzikiego prosięcia.

Blane ruszył za Gavinem, rzucając Lambertowi spojrzenie na odchodne. Nie było ono chłodne ani pogardliwe. Nie było też wrogie. Nie było nawet obojętne.

Było tajemnicze. Cholera, ono było kuszące! Blane zapraszał Lamberta do tego, by rzucił się na Gavina i wbił mu sztylet prosto w tętnice! Pytał „Dasz sobą tak pomiatać?”. On wiedział, że w głębi duszy ta spokojna i niby nieśmiała owieczka była potworem. Tak, to ona była potworem. Nie bestie, które zabijają łowcy.

Lambert poczuł jak okala go nagły chłód. I to wcale nie przez zimną pogodę. Pognał do lasu, nie oglądając się za siebie. Wciąż w głowie miał ten rodzaj spojrzenia, którego nigdy nie chciał na sobie doświadczyć. Przez ciemność chłopak nie widział zbyt wiele, choć jego wzrok z łatwością przyzwyczaił się do niej. Dlatego gdy wpadł na coś miękkiego, początkowo śmiertelnie się przeraził, jednak szybko rozpoznał zapach Connora. Westchnął z ulgą, szczerze uśmiechając się do wilkołaka. Księżyc akurat wyjrzał zza chmur, oświetlając miejsce ich spotkania.

Futro bestii błyszczało srebrem, wśród śniegu, odbijającego księżycowe światło. Lambert poczuł fascynację tym faktem, gładząc wilkołaczą sierść. Jak zwykle była przyjemna i delikatna w dotyku. Connor spojrzał na chłopaka dość czule, jak na swój zwyczaj. Obwąchał go, co połaskotało młodego łowcę, wywołując u niego falę śmiechu. Jednak Lamb szybko ucichnął, gdy poczuł pazur Connora na swoich ustach. Zrobiło mu się przez to niebywale gorąco, jednak jego rozsądek przełamał się dopiero, gdy zobaczył jak wilkołak na niego patrzy. Obdarował go takim spojrzeniem, jakim zdecydowanie nigdy obdarować nie powinien. Lambert zacisnął dłonie na miękkiej sierści, podrywając głowę do góry.

– C-Connor… w-weź mnie! Teraz! Natychmiast! – jęknął, a jego policzki zaszły nagłym szkarłatem. Nie mógł uwierzyć, że też takie coś przeszło mu przez gardło.

Wilkołak warknął tylko, walcząc z samym sobą. Szybko jednak z tego zrezygnował, podrzucając chłopaka do góry, by go unieść. Polizał mocno jego szyję, wsuwając jedną z łap pod płaszcz Lamberta.

– Ale nie tu! – Uderzył Connora między uszy, drżąc z zimna, gdy jego skóra została narażona na kontakt z okropnym, zimowym wiatrem.

Wilkołak rozejrzał się dookoła, szybko namierzając jaskinię. Nie była daleko, więc chwytając chłopaka mocniej, szybko udał się w jej stronę.

Tej nocy Lambert stracił resztki swojej niewinności. Jednak wtedy jeszcze nie wiedział, jak wielkie przyniesie to za sobą konsekwencje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz