niedziela, 14 marca 2021

SKRADZIONY - XXIX

    Po kąpieli – która okazała się odrobinę bardziej bolesna niż na początku się spodziewałem – schodzę na dół, by przygotować sobie coś do jedzenia. A mając na myśli coś, chodzi dokładnie o same słodkości. Ostatnio Betty próbowała chować przede mną niezdrowe rzeczy, ale do tej pory jej to nie wychodzi. Przez chwilę miałem nawet myśl, że znam ten dom o wiele lepiej niż ona. I za dużo czasu spędzam w kuchni… Już od małego lubiłem gotować, nawet najprostsze potrawy. Potem trochę mi przeszło, bo jednak żyjąc w takich warunkach jakie miałem jeszcze rok temu, każdemu odechciewa się wszystkiego. Zwłaszcza żyć.

Grzebię po szafkach, w poszukiwaniu masła orzechowego, które jeszcze wczoraj znajdowało się dokładnie tutaj. Wychodzi na to, iż jednak diablica wróciła wcześniej i korzystając z okazji, że nie buszowałem w nocy po kuchni, schowała mi wszystkie ulubione słodkości. Albo zrobiła to przed wyjściem, gdy akurat nie patrzyłem. No przecież to tylko masło orzechowe! Dlaczego?!

– Pomogę ci. – Przez głos, który za sobą słyszę podskakuję gwałtownie, uderzając głową o drzwiczki szafki. Boże.

No tak, bo ból wszystkiego od pasa w dół nie wystarczy. Guz na głowie też jest spoko, nie? A ta szafka z pewnością nie jest zrobiona z drewna. Auć!

– Musisz się tak zakradać od tyłu?! – oburzam się. – Poważnie. Wystraszyłeś mnie.

– A od kiedy ty zrobiłeś się taki płochliwy? – Edward obejmuje mnie troskliwie, delikatnie całując mnie w czoło. – Bardzo cię boli?

…Nie jestem pewien jak mam to zinterpretować.

– …Ty pytasz mnie teraz o głowę, prawda…? – uśmiecham się głupio, może trochę wstydliwe.

– Niekoniecznie. – Klei się do mnie intensywnie, przytulając coraz mocniej i mocniej. A jego zapach znów przybiera na sile. – Trochę mnie poniosło. Nie chciałem cię aż tak… poturbować.

– Tak. Tylko trochę poniosło – prycham ironicznie. – Ale do wanny więcej z tobą nie wejdę.

– Sam cię wrzucę – mruczy mi do ucha, przez co przechodzi mnie dreszcz podniecenia. W końcu moje ciało wciąż pamięta jego dotyk… – a potem wiesz co zrobię, prawda?

– Przestań! – śmieję się, odwracając do niego przodem. – Myślałem, że jesteś bardziej niewinną osobą. Zboczeńcu.

Edward przez chwilę zastanawia się nad odpowiedzią, przyglądając mi się spokojnie. Powoli głaszcze moje plecy, wsuwając dłoń pod cienki materiał koszulki.

– Znasz tylko te strony mnie, o których pozwalam ci wiedzieć.

– Wohooo… – Sadzam tyłek na blacie, wciąż pozwalając mu na dotykanie mojego ciała. – Powiało grozą, wiesz? Mam nadzieję, że jednak nie obudzi się w tobie jakiś chory sadysta.

Mężczyzna wzrusza ramionami, wtulając się we mnie jak kotek, który domaga się większej oznaki miłości. To zdecydowanie ta jego bardziej urocza strona.

– Mówiłem już, że nie zrobię ci krzywdy. Nie sprawia mi to radości.

– Hmmm… – Bawię się jednym z jego loczków, okręcając go sobie wokół palca. – To może w końcu przeczytam którąś z twoich książek? Dowiem się co siedzi w tej twojej główce.

Alfa odsuwa się ode mnie trochę, by spojrzeć mi prosto w oczy. Jego pogodny wyraz twarzy zmienia się na o wiele bardziej poważniejszy, a ja zastanawiam się czy właśnie sobie nie nagrabiłem.

– Jedynym co siedzi mi aktualnie w głowie jesteś ty.

Rumienię się odrobinę, przerywając nasz kontakt wzrokowy. Zagryzam wargę, by nie zawstydzić się jeszcze bardziej. Boże. Jakie to głupie.

– …Ile osób już poderwałeś tym tekstem? – spoglądam na niego nieufnie.

– Nie rzucam takich słów na wiatr – Łapie mnie za podbródek i całuje czule. – Ale to już powinieneś wiedzieć.

– N-no nie wiem. Czasem gadasz takie głupoty, że-

– Wtedy nie byłbym sobą – przerywa mi, uśmiechając się wkurzająco, ale jednocześnie tak cholernie uroczo – prawda?

Przyciągam go z powrotem do siebie, by znów poczuć ciepło jego ciała. O tak. Niech tuli mnie więcej. To uspokaja.

– Wtedy byś mnie tak nie denerwował. Ale ty chyba to lubisz, nie? – Głaszczę go delikatnie, a mój brzuch zaczyna o sobie przypominać. – Głodny jestem. Sprawdzisz, czy w wyższych szafkach nie ma czegoś co Betty mogła schować?

– Skoro chowa to raczej nie bez powodu – komentuje, jednak pomaga mi się dowiedzieć czy to właśnie tam schowane zostały moje zapasy. I bingo. Schowała nawet moją czekoladę i dżem! To nie fair!

– Ona przesadza! – Wstaję, wyciągając dużo kromek z chlebaka. – Wszystkiego mi zabrania! Ja się nie wtrącam w jej dietę. I przecież jestem dorosły! A ona traktuje mnie jak gówniarza. Jest jak taka złośliwa ciotka, wścibska co zawsze się wtrąca – marudzę. – I ciągle krzyczy na mnie. Na ciebie też. Na każdego.

– Lepiej nie mów jej tego w twarz. Nie wiem czy to przeżyjesz – Parzy sobie kawki, czarnej oczywiście, bo przecież nie spał całą noc.

– Czy ktokolwiek przeżył konfrontację z Betty? Bo wiesz… Mam wrażenie, że ona potrafiłaby wyciągnąć miecz… z kieszeni. I kogoś nim przedzielić na pół – Smaruję kromki masłem orzechowym, dżemem i czekoladą. Zaraz jak dam Edziowi kilka kanapeczek to zobaczy, że diablicę ponosi.

– Przecież ją znasz. Martwi się. Ukazuje to w denerwujący sposób, ale nie ma nic złego na myśli. Jak zaczyna narzekać to wystarczy przestać słuchać co mówi – Wzrusza ramionami.  – To działa. Inaczej bym nie wytrzymał.

– …Martwiąc się, zabrania mi jeść co lubię. Choć jakiś czas temu nawet nie chciałem nic do buzi wpakować – burczę zły, jednak odrobinę rozumiem kobietę. Chyba też bym skakał jak głupi wokół kogoś o kogo bym się martwił.

– Problem w tym – Upija łyk – że jesz tylko słodycze. I wcinasz tylko przed rują. Potem masz gdzieś swoje posiłki.

– N-nieprawda…

Edward nie wygląda na przekonanego. Unosi do góry brew z miną „nawet się nie kłóć”, więc pozostaje mi tylko odpuścić. I dać mu kanapeczki. Obiadu dziś nie dostanie.

– Zobacz skarbie jakie dobre! – Zmieniam temat, wciskając mu na siłę jedzenie, o matko, chyba zamieniam się w Roberto. – Jedz.

Patrzy na mnie zdziwiony, jednak nie protestuje. Bierze kromkę z czekoladą z talerza i wgryza się w nią ze smakiem.

– Nie ma to jak jeść śniadanie w porze obiadowej – komentuje, kontynuując jedzenie. – To przywołuje wspomnienia.

Chcę mu odpowiedzieć, ale z tropu zbija mnie głośny trzask drzwi. Pojawia się w nich kobieta w poszarpanych włosach, rozmytym makijażu i zmęczeniem w oczach. Przekrwionych oczach. Chyba ma kaca.

– Wow, ktoś tu se nieźle zabalował – Gwiżdżę, ignorując nawet jej mordercze spojrzenie. No… tego się po niej nie spodziewałem!

– Zamilcz. I mnie nie wkurwiaj – odpowiada znudzonym, zachrypniętym głosem. – Idę się położyć. Nigdy więcej nie pozwalajcie mi wyjść by napić się z tą kobietą!

– Mnie w to nie mieszaj – Edward kończy ostatnią kanapkę z talerza… Kiedy on je zjadł?! – Już kiedyś próbowałem. Nie chcę znów. Bolało.

– Uderzyła cię? – szepczę do niego, podśmiewając się z rozbawieniem, a mężczyzna odpowiada mi tym samym. Tylko Betty nie jest do śmiechu.

– Ciebie też zaraz uderzę – grozi, jęcząc przez ból. Olewa nas całkiem i idzie się położyć.

– Lepiej jej nie denerwuj, gdy jest w takim stanie.

Odkłada naczynia do zmywarki i chowa wszystko co kazałem mu ściągnąć z powrotem na miejsce. Do górnych szafek. Specjalnie, bym nie dosięgnął. A to menda.

– Wiem. Tylko żartowałem. Ale przyznam, że zdziwiło mnie to… to takie niepodobne do niej.

– Wstyd się przyznać… – Zakłopotany mężczyzna zagryza wargę, by ukryć zażenowanie – ale gdy byliśmy młodsi to często kończyliśmy w ten sposób. Czasem nawet… nie kończyliśmy. Bo od razu się zapijaliśmy.

– Nie wierzę. Ty? Przecież jesteś ogarnięty i spokojny. Daleko ci do alkoholika.

– …Gdy zaczynasz rozumieć, że dopada cię już pewien wiek, to czas się ogarnąć. I ustatkować – wzdycha. – Zostawić pewne niedobre nawyki za sobą. Jednak zła reputacja potrafi ciągnąć się za sobą latami. Albo do końca życia, jeśli ktoś jest złośliwy. Dlatego nie przeginaj – Czochra mnie po włosach – bo w końcu znajdzie się osoba, przy której nie będziesz mógł pozwolić sobie na swoje docinki. I obróci to przeciwko tobie.

– …A może to ja obrócę złośliwość tamtej osoby  przeciwko niej? – uśmiecham się wrednie. – Nie martw się o mnie, Edziu. Poradzę sobie z czymś takim. Bardziej zastanawia mnie z kim to ty miałeś do czynienia, skoro po części zniszczył ci reputację.

– To było dawno i jestem pewien że już nawet nie wiedzą jak wyglądam. Cóż, z pewnością nie wiedzą jak wyglądam. Młodzieńczy bunt jednak czyni cuda. Wyobrażasz mnie sobie z ćwiekami, kolczykami i irokezem? Nie? Więc lepiej nie próbuj.

– Nie rób sobie jaj… – Otwieram szerzej oczy. Przysięgam, że w to nie uwierzę.

– Jestem śmiertelnie poważny – mówi. – To jest jak skaza na moim całym życiu. I nie chcę o tym pamiętać.

…Cóż… Nie będę naciskał. Być może kiedyś się przełamie i opowie mi o swojej przeszłości… i co go skłoniło do takiego wyrażania siebie. O ile naprawdę mówił poważnie. Bo mimo wszystko ciężko mi w to uwierzyć.

– R-rozumiem. Pójdę się ubrać – Uciekam na górę, bo zrobiło mi się trochę głupio, przez temat na który zeszliśmy… On miał swój nastoletni okres w życiu. Bunt i wyrażanie siebie. Ja nie. Siedziałem, wgapiając się w cztery oczojebne, białe ściany albo przyglądając się jak moi przyjaciele umierają. To przykre. Ale nie mam ochoty o tym myśleć. Teraz jestem tu i teraz mam dom, swój własny kąt i wolność, której tak bardzo chciałem jeszcze doświadczyć. Mam nawet wrażenie, że moje zdrowie psychiczne powoli się poprawia. Ale być może to tylko cisza przed burzą.

Żeby nie spędzać całego dnia w piżamie, ale jednocześnie czuć się w miarę luźnie, ubieram się w dresowy komplet, który oczywiście bardzo mi nie pasuje. Nawet nie wyglądam w nim groźnie. Nie żebym miał taki zamiar. Ale do dresiarza jednak mi daleko.

Nasz rytm dnia wraca powoli do normy, więc znów siedzę sam i zajmuję się niczym ważnym. Włączam sobie telewizję, jednak szybko nudzi mnie ten rodzaj rozrywki, dlatego też sięgam po książkę. Muszę w końcu skończyć czytać to co pozaczynałem. Potem zacznę coś od Edzia, być może dowiem się czemu mój brat tak wariował na punkcie napisanych przez niego serii. Kilka razy niewielki ból przypomniał mi o wcześniejszej, dość intensywnej nocy, rozpraszając moje skupienie. Więc nie przeczytałem zbyt wiele. A gdy już wręcz szykuję się do drzemki, ktoś dzwoni do drzwi wejściowych. Goście? W tym domu? Tego nie mogę przegapić.

Senność przechodzi mi od razu, zaskoczony wyściubiam nos zza drzwi. Nie rozpoznaję żadnego z głosów. Schodzę na dół, odrobinę zaniepokojony, bo wyczuwam że odwiedzają nas właśnie trzy silne Alfy. Trochę mnie to osacza.

Nie mylę się. Odwiedza nas dwóch brunetów i jakiś blondyn. I to chyba… policja? Nie są w mundurach, właściwie to gdyby nie pokazali odznak, to pomyślałbym, że przyszli tu tylko w odwiedziny do Edka. Ale chyba… już wiem o co chodzi.

– Dzień dobry – witam się, a Edward jakby dopiero mnie zauważa, o czym świadczy jego zakłopotany uśmiech. Pozwala mi przylgnąć do swojego boku, widząc jak nieufnie zerkam na obcych.

– Cześć – odzywa się blondyn. – Ty jesteś jedną z tych Omeg z ośrodka?

Więc jednak!

– Tak, jestem – Zaciskam dłonie na koszulce mojego Alfy. Mam ochotę być bardziej uszczypliwy, ale dobre wychowanie mi na to nie pozwala. Może to dobrze.

– Dzisiaj cały świat dowie się o tym. No… prawie cały. Ci co będą oglądać wiadomości – szepcze mi do ucha. Jego głos odrobinę mnie uspokaja. – Nie musisz się już tym martwić.

– Czekaj… oni chcą tam jechać? Dziś? Aresztować ich? – odpowiadam mu, również szeptem, choć trochę bardziej nerwowo niż bym chciał. – Ej, ja też chcę tam jechać!

Pamiętam, jak bardzo płakałem Edwardowi by nie zabierał mnie z powrotem w to przeklęte miejsce. Ale nie daruję sobie, gdy nie pojadę tam chociaż na chwilę. Tam został Matt.

– Nie wiem czy to dobry po-

– Chcę wiedzieć czy moi przyjaciele wciąż żyją! – przerywam mu. – Chyba mam do tego prawo?

Mój Alfa otwiera usta, by mi odpowiedzieć, jednak jeden z gości go uprzedza. Kładzie mu dłoń na ramieniu i zwraca się w moją stronę.

– …Myślę, że normalne nikt by się nie zgodził… ale tym razem potraktuj to jako rekompensatę. Jednak pamiętaj, przez to będę za ciebie odpowiedzialny. Nie wychylaj się. Rozumiesz?

– Ja-jasne… – Zaczynam czuć się mniej pewnie, gdy mój Edzio gdzieś znika, zostawiając mnie z nimi samego. To zdecydowanie są te bardziej negatywne skutki terapii…

Odruchowo kulę się nieśmiało, jednak mężczyźni nie zwracają na to uwagi. Rozmawiają między sobą na tyle cicho, że nie jestem w stanie usłyszeć co mówią. A może to mój własny strach to powoduje?

Nie powinienem bać się policji. Zwłaszcza, iż Edzio wspominał kiedyś, że ma wśród nich nawet przyjaciół. Może to któryś z nich? W końcu ten blondyn rozmawiał z nim w miarę swobodnie.

– Ivo – Odwracam się w stronę dźwięku, z ulgą widząc, że wrócił. Ale. coś mi tu nie pasuje. Jego ton się zmienił. Tak jakby… hmmm… stresował się? Albo był czymś zmartwiony?

– Tak? – pytam, a widząc obawę w jego spojrzeniu, zaczynam się martwić. Co jeśli mnie nie puści?

– Słuchaj – Odsuwa mnie trochę na bok, obejmując delikatnie ramieniem. – To nie jest dobry pomysł. Ale nie chcę cię zatrzymywać. Więc… trzymaj – Podaje mi broń. BROŃ. Prawdziwy pistolet! – To tylko w ostateczności. Jakby ktoś cię zaatakował, jednak to mało prawdopodobne bo nie będziesz tam sam…

– Skąd ty to masz?!

– Spokojnie… mam pozwolenie. Cholernie trudnym było uzyskanie go, ale jednak się udało. Pamiętaj, że jak poczujesz zagrożenie, to strzelaj tylko w nogi – Głaszcze mnie delikatnie i podchodzi do mężczyzn, by z nimi porozmawiać.

Jestem w szoku. W prawdziwym szoku. On… daje mi broń… prawdziwą broń… i naprawdę myśli, że gdy już znajdę się przy ośrodku to wykorzystam ją tylko w samoobronie?

Edward czasem jest taki naiwny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz