piątek, 12 marca 2021

SKRADZIONY - V

    Roberto robi dobre posiłki. Spokojnie mogę powiedzieć, że przebija kuchnię mojej mamy. Dawno nie zjadłem czegoś tak szybko – no bo będąc szczerym – to coś co nam podawali w ośrodku nie nadawało się nawet na nawóz dla roślin. Po skończonym obiedzie, Edward pozwolił mi iść zwiedzić okolicę, tylko poprosił bym nie wracał po zmroku, bo zacznie się martwić. No więc w aktualnej chwili oglądam jego willę z zewnątrz i wciąż nie mogę się napatrzeć. Budynek przypomina obiekt zbudowany z samych kwadratów i prostokątów, a jego dach jest całkowicie płaski. Oprócz alabastrowych ścian dostrzegam również małą, fioletową plamę na jednej z nich. Tak jakby jakieś dzieciaki nieumyślnie wylały tu farbę. Zauważam również, że tylko w jednym z okien znajdują się firanki w kwiaty. W innych pomieszczeniach są one czarne. Ciekawe co to za pokój… Obok białego domu znajduje się garaż, który od zewnątrz pokryty jest czerwoną cegłą, co ładnie kontrastuje z willą.

Pcham skrzypiące drzwiczki brązowej furtki, by znaleźć się tym razem w ogrodzie. Go widziałem wcześniej tylko z daleka, ale już wtedy mi się podobał. Rosną tu róże, hortensje, pelargonie i inne kwiaty, których nie znam. Ten widok kraje moje serce… Tak dawno nie widziałem tylu kolorów w jednym miejscu, a ilość obecnych tu roślin przywołuje to jedno wspomnienie… Ogród mojej matki. Pamiętam, że zawsze gdy byłem mały wychodziłem do niego razem z siostrą. Mieliśmy tam huśtawkę, która była okupowana głównie przeze mnie. Kiedyś celowo mnie z niej zrzuciła, ale później i tak wszyscy się z tego śmialiśmy. Może i teraz jestem tu bezpieczny, ale rodzina to nie jest coś o czym łatwo się zapomina. Nawet ogród Edwarda mi o niej przypomina…

Potrząsam głową, by pozbyć się negatywnych myśli i idę naprzód. Muszę wytrzymać jeszcze trochę. Z tą myślą zatrzymuję się przed małą, sześciokątną altanką stojącą w ogrodzie. Podpórki są z tego samego materiału co garaż, a w środku rozstawione są dwie ławki i drewniany stół. Obok jednej z kolumn postawiony jest piec, więc domyślam się, że w sezonie letnim mężczyzna przesiaduje tutaj wraz ze znajomymi. Gdy odchylam głowę odrobinę na bok, by przyjrzeć się okopconemu piecykowi, dostrzegam ogromną dziurę w płocie. Kusi mnie by zobaczyć gdzie poprowadzi mnie ścieżka za ogrodzeniem, dlatego podążam w jej stronę. Na początku jest dużo luzu, drzewa i krzaki rozrastają się daleko od wydeptanej drogi, jednak już chwilę później krzewy zaczynają rosnąć coraz ciaśniej i bliżej, aż tworzą mały tunel. Przez chwilę obawiam się, że złapię jakiegoś kleszcza, ale wciąż podążam prosto. Z krzaków wyłaniam się dopiero, gdy na horyzoncie pojawia się spore, spokojne jezioro. Zaintrygowany tym miejscem, podchodzę jeszcze bliżej, aż dostrzegam niedaleko brzegu małą ławeczkę. 

– Jakie ciche miejsce… – szepczę sam do siebie, relaksując się tym błogim uczuciem, jakie mnie ogarnia. 

Prawdopodobnie właśnie znalazłem sobie zacisze i, o ile nikt mnie stąd nie wygoni, będę przychodził tu w ciężkich chwilach. Wtedy, gdy będę potrzebował pomyśleć na osobności. Spoglądam na taflę wody, w której odbija się róż zachodzącego słońca. Już chwilę później jestem świadkiem pięknego widoku, gdzie niebo mieni się różem, pomarańczem i czerwienią, a cytrynowe słońce zachodzi idealnie z linią brzegową. Dopiero gdy pierwsza łza pojawia się na mojej dłoni, rozumiem jak bardzo ten widok mnie wzruszył. Wolność. Tylko tyle jestem w stanie pomyśleć w tej chwili. Już nigdy nie byłbym w stanie zobaczyć tego co oglądam teraz, gdyby Edward mnie nie uwolnił. Znaczenie tych myśli dociera do mnie znacznie głębiej niż powinno. On tyle dla mnie zrobił, chociaż tak naprawdę mnie nie zna… Zawdzięczam mu życie. Zawdzięczam mu wolność. Moją wolność. A mimo to nie jestem w stanie dać mu nic w zamian.

Postanawiam już wrócić, bo mówił bym nie szwędał się po nocy, dlatego ocierając łzy, ponownie przeciskam się przez labirynt krzewów. Do budynku udaję się tą samą drogą, którą z niego wyszedłem, a gdy już jestem w środku rozglądam się, marszcząc brwi. Nikogo nie ma. Zerkam więc do kuchni, bo mój żołądek domaga się więcej pysznego jedzenia Roberto, a zastaję tam zarówno kucharza jak i lokatora. Popijają kawę, rozmawiając i śmiejąc się w najlepsze. Peszy mnie to, bo mam wrażenie, że w chwili obecnej jestem tu nieproszonym gościem, ale nie udaje mi się uciec z kuchni, bo Roberto łapie mnie w niedźwiedzi uścisk, a Edward tylko zachęca go śmiechem. Peszę się jeszcze bardziej, a mężczyzna luzuje uścisk.

– Straszna z ciebie chudzina jest – mówi z tym swoim śmiesznym akcentem. – Chcesz coś, kochaniutki?

Wciąż zdenerwowany odpowiadam, iż tosty wystarczą, a kucharz gładząc przez chwilę swoje wąsy, odchodzi w zamyśleniu. Zasiadam do stołu i głośno wzdycham. Bardzo sympatyczna z niego Beta, ale nie wyobrażam sobie sytuacji, gdzie przytula się tak do Betty, chociaż wyglądają jakby byli w dobrych stosunkach. Edward wpatruję się we mnie z przymrużeniem oczu, na co posyłam mu pytające spojrzenie. Odwraca wzrok, a moja brew unosi się jeszcze wyżej. 

– O co chodzi? – pytam, ale odpowiedzi nie dostaję, bo Roberto stawia nam talerze z kolacją przed nosami. Oj, ale ja poprosiłem o tylko trochę tostów…

♪♪♪

    Po skończonym posiłku Roberto pojechał do domu, wcześniej informując, że wróci o ósmej, by usmażyć mi naleśniki. Gdy mu oznajmiłem, iż sam dam radę przyrządzić sobie śniadanie, ten urażony nie przyjął odmowy. Teraz wciąż siedzę razem z Edwardem w kuchni, a przez ciszę, która tu nastąpiła czuję się odrobinę niezręcznie. Mężczyzna najwyraźniej nie odczuwa tego buzującego napięcia w powietrzu, bo w spokoju zaczyna zbierać naczynia, po czym wrzuca wszystko do zmywarki. 

– Chodź, pokażę ci twój pokój – Kładzie mi jedną dłoń na ramię, a drugą daje znać bym wstał i poszedł za nim.

Kiwam ochoczo głową, czując jak powoli chce mi się spać. Właściwie to marzę już tylko o tym by porządnie się wymyć, położyć i wyspać. Idę potulnie za Edwardem, nie zwracając szczególnej uwagi na ciekawy wystrój wnętrza. Jutro obejrzę górne piętro i może dowiem się jaki pokój kryje kwieciste zasłony. 

Naciska klamkę na której, jak wcześniej mnie informował, znajduje się niebieska zawieszka i zaprasza mnie do środka. Gdy tylko widzę pokój, w którym mam aktualnie mieszkać, od razu sen przechodzi na drugi plan. Beżowe ściany idealnie pasują do ciemnoszarych, nowoczesnych mebli, ale… O rany tyle tu tego! Telewizor naprzeciwko dwuosobowego łóżka, duża szafa, biurko, a na nim nowy laptop. Książki! Wielka półka na której znajdują się różne gatunki. Od psychologii, biografii i różnych historycznych rzeczy, po fantastykę, horror, sci-fi i mitologię. Wychodzi na to, że Edward jest miłośnikiem literatury. Ciekawe czy w jego pokoju również tak jest.

– Odpowiada ci taka mieszanka? – pyta, zauważając, że przypatruję się półce. – Nie wiem co lubisz, więc-

– Jest dobrze! – krzyczę podekscytowany. – Znaczy… nie będę się tu nudził, dziękuję – Uśmiecham się szczerze, a on po chwili wahania również to robi.

– Cieszę się… Tamte drzwi prowadzą do łazienki – Wskazuje na czerwone drzwi w pokoju, a ja otwieram szerzej oczy ze zdziwienia. – Możesz z niej teraz skorzystać, a ja przyniosę ci ubrania do snu.

– Czekaj, jeśli dobrze zrozumiałem… to jest moja łazienka? Moja własna?

– No… tak… Szanuję twoją prywatność, więc nie zmuszę cię do korzystania z tej samej, którą mam ja. 

W przypływie niezrozumiałego szczęścia, rzucam się na łóżko… Łóżko wodne! Oj, może życie jako Omega wcale nie jest takie złe, gdy ma się takie luksusy pod nosem?

– Hmm… okay… – wtulam twarz w mięciutką poduszkę, nie mogąc przestać się uśmiechać. – Dziękuję.

– To nic takiego, naprawdę – Kręci głową rozbawiony. Widocznie mój humor udziela się również mu.

– Mhm, oczywiście że to nie jest nic takiego. Dużo osób pozabijałoby się za mieszkanie w takich warunkach. A ja nawet nie mam jak się odwdzięczyć! 

– Twoje szczęście jest wystarczającą nagrodą – mruczy, a mnie zalewa rumieniec. Znów zaczyna te swoje komplementy. Ciekawe ilu osobom tak słodzi.

– Moje szczęście co… – szepczę do siebie pod nosem, unosząc odrobinę głowę znad poduszki. – Tak w ogóle… kim jest Colin? – Pamiętam, że razem z Betty wspominali coś o takiej osobie, tylko nie było jeszcze okazji, bym mógł go o nią wypytać. A moja wścibskość nie pozwala zostawić tego bez wiedzy.

– Colin? To podopieczny Betty. Toretycznie ona się nim teraz opiekuje, ale jej zdaniem ma przesadne humorki ciążowe, więc stara się od niego uciekać, gdy ma zamiar rzucać talerzami. Jak dla mnie nic się nie zmieniło. – Wzrusza ramionami, wciąż rozbawiony.  

– …A jego partner nie może załagodzić tych napadów złości? 

Momentalnie Edward odwraca wzrok, a ja już wiem, że powiedziałem coś nieodpowiedniego.

– …Noah nie żyje. To dla Colina trudny okres, dlatego jest tak podatny na hormony…

Wzdrygam się zaskoczony. Cholera, powiedziałem takie głupstwo…

– To przykre… – Spuszczam wzrok, bo na więcej niż te głupie słowa mnie nie stać.

– Poradzi sobie. Po prostu potrzebuje czasu. Jest nawet szansa, że go poznasz. Miałem ci przynieść ciuchy, nie? No to idź się wymyj za ten czas i wyśpij porządnie, bo sądząc po twojej minie, jesteś już zmęczony. – Sprawnie zmienia temat, zanim zaczynają gryźć mnie gorsze wyrzuty sumienia.

– Masz rację. Dobranoc…

– Śpij dobrze, Ivo – Odwraca się, by wyjść z pokoju.

– Ej, Edward… – Głupio mi ponownie go zatrzymywać, ale jest jeszcze jedna rzecz o którą chcę go poprosić. – Czy… czy zetniesz mi jutro włosy?

– Hmm… Wynajmę dobrego fryzjera i

– Nie.

– …Dlaczego? – Spogląda na mnie pytająco.

– Ja… Ja nie chcę by ktokolwiek inny mnie dotykał… – Chowam twarz w poduszkę. – Z-znaczy oprócz ciebie, Betty, Roberto…

– Już się nie tłumacz – Prycha śmiechem, ale jego głos łagodnieje jeszcze bardziej, o ile to możliwe. – Zetnę. Słodkich snów, piękny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz