sobota, 13 marca 2021

SKRADZIONY - XXIV

    Boli. Boli, boli, boli, boli. Jak cholera! A najgorsze w tym wszystkim jest to, że to nie tylko jakiś tam ból brzucha. To tkwi głębiej, gdzieś w środku. W psychice. Jak samotność. To uczucie jest okropne. Potrzeba posiadania partnera i to, żeby wykorzystał cię jak zabawkę… to jest najgorsze. 

Uczucie to jest jak… instynkt. Krzyczy ci w głowie, jak bardzo potrzebujesz w tej chwili potomka… a najważniejsze jest znalezienie Alfy o najlepszej woni feromonów, świetnych genach, dobrym wyglądzie i kulturze osobistej. Moja wewnętrzna Omega wręcz wyrywa się na wierzch, chce przejąć nade mną kontrolę. Zaspokojenie żądzy to nic w porównaniu do emocjonalnych przeżyć…

Omega pragnie bliskości bardziej niż ja przez całe życie. Pragnie czułego partnera, dobrego ojca dla jej dzieci. Pragnie miłości. Po prostu miłości. Pragnie delikatnych dłoni, które będą sunąć po jej kruchym ciele, dając poczucie bezpieczeństwa. Pragnie przyjemnego zapachu swojej Alfy, który da do zrozumienia innym, że jej serce należy już do kogoś innego. Pragnie. Po prostu pragnie. Tego okropnego, ale jednocześnie cudownego uczucia nie da się opisać słowami. To coś co trzeba poczuć. To... to takie piękne uczucie, odnalezienie swojego przeznaczonego. Teraz już wiem, dlaczego wszyscy tak bardzo tego chcą. Niestety ból jest nieustępliwy, wciąż rośnie i jest na tyle intensywny, że ledwo stoję na nogach. To coś…

…coś co tylko Edward może załagodzić.

Rozsądek tego nie chce. Ale instynkt w tej chwili jest silniejszy. Dlatego przylegam z całej siły do ciała mojego Alfy, licząc na to, że ból zmaleje. Mylę się. Oj, jak bardzo się mylę. To tylko nasila kolejne ze skrytych marzeń Omegi, by złączyć się w jedno ze swoim przeznaczonym.

– Proszę – szepczę, drżącymi dłońmi ściskając materiał jego koszulki. – Załagodź ten ból…

W zamglonych oczach Edwarda lśni pożądanie, gdy wsuwa swoje chłodne dłonie pod moją piżamę, jeżdżąc nimi po moich rozgrzanych plecach. Wzdrygam się przez różnicę temperatur, choć pole ruchowe mam teraz ograniczone przez przyklejonego do mnie Alfę. Wciska twarz w zagłębienie mojej szyi, zaciągając się moim zapachem, wypuszczając przy tym gorące powietrze wraz z westchnieniem rozkoszy. Nieświadomie powoduje, że woń jego feromonów jest odczuwalna z każdą sekundą coraz mocniej i mocniej… a przez ilość jaką wytworzył dookoła powoli kręci mi się w głowie.

Mężczyzna łapie mój podbródek by złączyć nasze usta razem. Prawie natychmiast odwzajemniam pocałunek, ściskając za materiał tak intensywnie, że bledną mi knykcie. Rozchylam delikatnie usta, dając pogłębić mu pocałunek. Tym razem oczywiście nie ugryzę go w język. Chociaż kusi. 

Edward wyciąga jedną z dłoni spod mojej koszulki, by musnąć palcami mój zarumieniony policzek. Odsuwam się od niego na moment by zaczerpnąć powietrza, ale zostaję przyciągnięty ponownie, bez szans na ucieczkę. Tym razem jego pocałunki są… bardzo delikatne, czułe. Poprzedni był odrobinę namiętny, lecz wciąż łagodny. Natomiast ten, którym obdarza mnie teraz Edward… jest w nim zawarte tyle uczuć… tyle sprzecznych uczuć. Przez niego miękną mi kolana, serce przyspiesza, a w głowie powstaje istny chaos. Temperatura mojego ciała rozgrzewa się jeszcze bardziej, nawet dłonie mężczyzny przestają już być zimne. Atmosfera też się zmienia. Nie jest już tak dziko, niepewnie, intensywnie. Teraz już nie liczy się jakiś instynkt czy rozsądek. Jesteśmy tylko my dwaj. On. I ja.

Nie udaje mi się odpowiedzieć na pocałunek. Edward kończy go zbyt szybko. Marzę by załkać głośno z żalu i bólu, jednak Alfa szybko ucisza osamotnioną Omegę. Najdelikatniej jak potrafi opiera czoło o moje, tym razem trzymając obie dłonie na moich policzkach. Jego ciało jest równie rozgrzane co moje. Nasze zapachy mieszają się między sobą, tworząc jedną, specyficznie pachnącą woń. Brzoskwinia i dzika róża. Edward przygląda mi się z uczuciem, które dziwnie, ale przyjemnie ściska moje serce. Zamyka oczy. Dlatego ja sunąc palcami po jego karku, umieszczam dłonie tuż za nim, przymykając zmęczone powieki. A jedyne co czuję to miłość.

– Boli? – pyta cicho, delikatnie zakładając jeden z moich śnieżnobiałych kosmyków za ucho. 

Kręcę głową, wciąż napawając się jego kojącą obecnością. To bardzo przyjemne, relaksujące. To tego potrzebowałem.

– Nie. Już nie.

Wtulam twarz w jego pierś, drżąc ze zniecierpliwienia. Nie, to jeszcze nie to. Chcę… Omega chce… czegoś więcej. 

Chcę dziecka. Teraz.

– Ale… to za mało - Wpatruję się w niego z determinacją. Szybciej. Zauważ moje pragnienie i zrób coś z nim.

– Chodź do mnie – Stanowczo łapie mnie pod kolanami i z łatwością unosi ku górze. Właściwie, to raczej wciąż nie ważę zbyt wiele, więc nic dziwnego, że nie sprawia mu to nawet odrobiny trudu…

Kładzie mnie na łóżko, zawisając nade mną. Pod jego dominacją jestem całkowicie bezbronny. Ulegam mu, choć tak długo starałem się tego nie zrobić. W jego orzechowych oczach wciąż lśni pożądanie, silniejsze i większe niż chwilę temu. Delikatnie chwyta za moją koszulkę i powoli ściąga ją ze mnie, przyglądając się każdemu skrawkowi mojego ciała. Lustruje wzrokiem moją jasną skórę, a jego wzrok płonie. Niewielkie iskierki pragnienia tańczą w jego oczach, przez co mam ochotę ponownie założyć ubranie i zabronić mu mnie rozebrać. Wstydzę się. Jestem tak chudy. Za chudy. I wcale nie mam najładniejszego ciała. A on i tak mnie pragnie.

– Zaczekaj tu na mnie chwilę – szepcze mi do ucha, odsuwając się i odchodząc od łóżka.

Ból wraca. A wraz z nim żal i samotność. Kwilę cicho, a gdy zrozpaczony wrzask Omegi rozpościera się w moim wnętrzu, zdobywam się na płacz a nawet na skowyt mieszający się z głośnym łkaniem.

– Nie zostawiaj mnie samego! Nie opuszczaj mnie!

Krzyk złączony ze szlochem, wydobywa się z moich ust, właściwie zupełnie niekontrolowanie. Nie chciałem ukazać mu tego co siedzi mi w sercu. No właśnie, nie chciałem. A i tak to zrobiłem. I myślę, że gdyby wypytał mnie o sprawy, których na trzeźwo bym mu nie powiedział, to tym razem wszystko bym mu wyśpiewał. To wina mojej Omegi. 

– Nie płacz – wzdycha. – Przecież mówiłem, że tylko chwilka. Chodź tu. I nie wołaj mnie tak rozpaczliwie, bo jestem na granicy. 

Tym razem rzuca się na mnie o wiele mniej łagodnie. Wpija się ustami w moje, nie dając mi złapać oddechu. Sunie dłońmi po moim brzuchu, zatrzymując się palcami na podbrzuszu. Jego dotyk neutralizuje ból. Potrzebuję go więcej. O wiele, wiele więcej. 

– Edward... – mruczę, gdy składa kilka mokrych pocałunków na mojej szyi.

– Już dobrze, skarbie – Przytula się do mnie. – Jestem.

Pod wpływem chwili łapię go za kark, przyciskając jego usta do swoich. Całujemy się krótko, coraz łapczywiej i namiętniej, a Edward powoli traci panowanie nad sobą. Słyszę jak majstruje coś przy swoich spodniach, ale nie obchodzi mnie to na tyle bym przerywał pieszczotę.

Próbuję objąć go mocniej, żeby czuć jego obecność bardziej. Nie wiem czy to jest możliwe. Ale bardzo tego potrzebuję. Niestety mocne szarpnięcie psuje całą naszą wspólną chwilę. Betty, wkurwiona tak bardzo, że aż czuć gniew w powietrzu, szarpie go za szmaty, odciągając go ode mnie jak najszybciej.

– Wy, Alfy to jednak myślicie tylko kroczem – warczy na niego, a Edward odpowiada jej tym samym.

Wciąż jest zamroczony pożądaniem, a mój płacz tylko nakręca go, by ponownie do mnie podejść. Niestety Betty to… Betty. I chyba Edward też się jej boi. Wcale mu się nie dziwię.

– Ile razy mam wam wszystkim powtarzać do jasnej cholery, że Omega podczas terapii jest nietykalna?! Rozumiesz?! N i e t y k a l n a! 

– A-ale to nie-

– Naprawdę tak bardzo chcesz by ponownie do tego doszło?! Chcesz by skończył jak Jason?! 

To zdanie sprawia, że Edward zaczyna się bać. Oczywiście nie wiem o kim mówią i co stało się temu całemu Jasonowi, ale aktualnie moja Omega ma to głęboko w poważaniu. Bardziej obchodzi ją to, że naszej Alfy nie ma już przy nas. I ból znów wraca. Samotność też. Ale Edward już na mnie nie patrzy. Unika mojego błagającego spojrzenia, patrzy w podłogę. Już mnie nie chce.

– Chodź, Ivo. Nie możesz tu być. – Kobieta chwyta mnie za rękę i zabiera z powrotem do mojej sypialni. A ja podążam za nią. Wyprany z emocji. Czuję tylko ból w środku. On jest o wiele silniejszy niż ten w podbrzuszu. 

Szarpię się. Ja nie chcę! Chcę z powrotem do Edwarda!

– Proszę cię Ivo, nie płacz – mówi przejęta, gdy będąc już u siebie, opatulam się kocem i szlocham, nie mając zamiaru wyjść ze stworzonego kokona. Powinienem się wymyć. Ale co mnie to obchodzi. – Przy pierwszej rui nie mogę ci podać lekarstw. Musisz to wytrzymać. Wiem, że to trudne.

Gładzi moją nogę, a jej słowa nie sprawiają, że czuję się lepiej. Wiem, próbuje mnie pocieszyć. Ale ten ból wykańcza. A świadomość tego, iż nawet nie mogę zażyć nic co by mi pomogło…

– Jutro zrobimy badania, dobrze? Postaraj się nie myśleć o bólu, choć wiem że to nie jest łatwe. Jeśli zaśniesz to będzie lepiej. Jesteś dzielny, Ivo. 

Wcale nie jestem dzielny. Jednak wiem, że Betty ma rację. Ale gdyby zaśnięcie z takim bólem było takie łatwe…

♪♪♪


– Więc? – Zasiadam obok Betty, przyglądając się jej notatkom i innym bzdurom. Nic nie rozumiem, bo pismo lekarzy to pismo lekarzy i nie warto się nawet zastanawiać co tam wypisują. – Kim jest Jason? 

Zasnąłem nad ranem z wycieńczenia. Tak przynajmniej myślę. Bo gdy się obudziłem rui już nie było, ale ja owszem - byłem brudny. Pościel też. Dopiero pod prysznicem zrozumiałem, jak bardzo jestem zażenowany ubiegłą nocą. Ale potem jakoś mi przeszło i teraz jest mi wszystko jedno. Edward mnie olał, kiedy chciałem z nim porozmawiać, więc przestałem się nim przejmować. Zastanawia mnie tylko, dlaczego Betty tak negatywnie zareagowała. Nie, żebym miał coś przeciwko. Wręcz przeciwnie, kiedy w końcu jestem w stanie myśleć racjonalnie, jestem naprawdę wdzięczny, że nam przerwała. Bardzo.

– Ivo, nie musisz wszystkiego wiedzieć. To ciebie nie dotyczy. – Nie obdarza mnie nawet krótkim spojrzeniem. 

– Skoro zachowałaś się tak a nie inaczej, to ta sprawa jak najbardziej mnie dotyczy! – unoszę się. Mam dość ciągłych tajemnic w tym domu. Ja w większości spraw jestem z nią szczery. A Edward mnie nie obchodzi.

Betty zerka na mnie z żalem. Widzę jak walczy ze sobą, czy kontynuować ten temat czy jednak go zostawić. 

– Nie chciałam ci tego mówić. Naprawdę. Ale widzę, że nie odpuścisz. Wiesz… terapia dla Omeg nie jest do końca bezpieczna. A raczej, Omega nie jest bezpieczna wśród Alf, podczas leczenia. Jej organizm nie może przyjmować zbyt wiele zmian jednocześnie. Nagła ruja i tak już wystarczy, by osoba zaczęła być osłabiona i nie czuła się zbyt dobrze. To mija z czasem, każdy przeżywa to inaczej. Inni prawie od razu się przystosowują, niektórzy potrzebują kilku miesięcy. Potem wszystko już jest w porządku. Najgorszy jednak jest etap pierwszej rui. Miałam kiedyś pacjenta, bardzo chorowitego i słabego już od początku. To był Jason. W pewnej chwili jego ciało źle zaczęło znosić zastrzyki. Miał tyle skutków ubocznych, że nawet chciałam przerwać leczenie. I gdybym była dobrym lekarzem to bym to zrobiła. Ale on nie chciał o tym słyszeć. Chciał funkcjonować jak normalna Omega i założyć rodzinę. Nie wiem czy to było możliwe z jego stanem zdrowia… ale się uparł. Miał partnera. A gdy w końcu dostał rui nie posłuchał moich ostrzeżeń i posunął się za daleko… i jego ciało tego nie wytrzymało. Przypadków gdzie dla organizmu Omegi było to zbyt wiele miałam o wiele więcej, jednak to był pierwszy raz gdy ktoś od tego umarł. Dlatego teraz podchodzę do tego sceptycznie. Nie chciałam, by Edward cię oznaczył. Byłby do tego zdolny, gdyby go poniosło – Wzdycha, przetrzepując stosik jakiś kartek. – Ale jak widać niepotrzebnie się martwiłam. Twoje wyniki są świetne, Ivo. 

– Nie, to dobrze, że się o mnie martwisz. Nie wiedziałem o potencjalnym ryzyku… Wiem jakie to nieprzyjemne uczucie, gdy organizm musi zbyt wiele znieść. Nie chciałbym tego ponownie.

– Nie przejmuj się – Klepie mnie po ramieniu. – Następnym razem będziesz mógł wziąć leki. Tylko nie za silne! I nie daj się nikomu oznaczyć. I nie rób sobie jeszcze dzieci – Kręci palcem, na co przewracam oczami. Przecież kolejny raz nie mam zamiaru być aż tak nieodpowiedzialny!

– O to się nie martw. Pan humorzasty i tak mnie olewa – prycham, przypominając sobie jak szybko zwiał na mój widok. Nie wydaje mi się by się wstydził. Raczej wyglądał na spanikowanego.

– Ivo... – Betty uśmiecha się delikatnie. – Myślę, że obaj potrzebujecie szczerej rozmowy. Nie możecie ciągle udawać, że nic się nie dzieje i tylko się unikać nawzajem. Po co tak komplikować sobie życie?

– Jasne. Mogę już iść? – Nie mam zamiaru dalej drążyć tego tematu. To głupie. 

Betty kiwa głową, choć raczej niechętnie kończy ze mną rozmowę. Ale ja nie chcę słyszeć pouczeń. Jak mamy szczerze porozmawiać, gdy sytuacja wygląda jak wygląda? Jeszcze jakiś czas temu nie chciałem go nawet widzieć, potem zacząłem się go bać przez to, że jest Alfą. A teraz, gdy w końcu zebrałem się na odwagę by do niego podejść, on robi dokładnie to samo co ja wcześniej. Unika mnie. Nie chce mnie widzieć. Nie będę się prosił o rozmowę. I tak nie mamy co sobie wyjaśniać. Uczucia, które towarzyszyły mi w nocy nie mogły być prawdziwe. To tylko ruja, nic więcej. Nawet nie wiem czy to co pokazywały wtedy jego oczy, było szczere. Bo lśniły nie tylko pożądaniem. Ale gdyby miłość widoczna w nich była prawdziwa, to by nie siedział teraz zamknięty z dala ode mnie. Oczywiście, normalnie bym się tym nie przejął…

…Tylko dlaczego teraz to tak bardzo boli?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz