??.??.??
_____________________________
– Jakie to obrzydliwe – mruczy niezadowolony Andy, wbijając plastikowy widelec w coś co z wyglądu przypomina groszek. Lecz wcale nim nie jest.
– Ciesz się, że masz co do gęby włożyć – prycha rozzłoszczony Matt, z trudem przełykając rozgotowany ryż.
Blondyn łypie na szatyna ze złością, ale ten nic sobie z tego nie robi. Wzrusza tylko ramionami, walcząc z resztkami własnej porcji. Aż się dziwię, że ta dwójka to bliźniaki, różnią się między sobą pod wieloma względami. Czarnowłosy Leon tylko przygląda się tej dwójce, wzdychając cicho. Ostatnio ciągle tak robi. To trochę niepokojące, ale… w sumie nikt go o to nie spytał.
– Leo, co się dzieje? – szepczę, korzystając z okazji, że tamta dwójka znów się ze sobą kłóci. Są na tyle głośno, by nikt nie usłyszał mojego pytania.
Przestraszony brunet otwiera szerzej piwne oczy, kierując wzrok na mnie, jednak po chwili jego oddech się uspokaja, a chłopak uśmiecha się do mnie smutno.
– Wiesz… miałem już klienta – odpowiada równie cicho. – Prosił by mnie nie przenosić… spotkaliśmy się kilka razy… ale… ja chyba jestem bezpłodny… – mówi jeszcze ciszej, gdy w kącikach jego oczu pojawiają się łzy. – Boję się… Oscar dziwnie na mnie patrzy ostatnio…
Zerkam przez ramię chłopaka, na tego głupiego gnoja. Uśmiecha się krzywo w naszą stronę. Jest tak samo szurnięty jak Denis. Ale jest o wiele bardziej agresywny i to mnie niepokoi najbardziej. Skoro przyczepił się do Leona, to ma w tym jakiś cel. Odwzajemniam uśmiech, mając ochotę pozdrowić go środkowym palcem. Niestety, gdybym to zrobił to pewnie by mi się oberwało. Dlatego też szybko się odwracam, wpatrując w pusty, plastikowy talerz.
– Nie przejmuj się. Myślę, że to chwilowe. – staram się go pocieszyć, ale z marnym skutkiem. Leon jest strasznie zestresowany.
Wstaje i zanosi całą porcję do kosza. Nie dziwię mu się. Nawet jeśli jedzenie jest tutaj okropne, to zjadliwe. Może czasem ma się po nim problemy… ale lepsze to niż pusty żołądek. Chociaż… czasem nam robią głodówki. Jak ktoś zaczyna zachowywać się źle, to cierpi na tym cała grupa. Tak właśnie żyje się w tym okropnym więzieniu. Chłopak wychodzi z jadalni, nerwowo rozglądając się po pomieszczeniu. Póki Oskar na niego nie patrzy, wszystko wydaje się być w porządku. Nic bardziej mylnego. Leon znika z zasięgu mojego wzroku, a ten brutal udaje się tuż za nim.
– Andy… – szturcham blondyna, a ten posyła mi pełne niezrozumienia spojrzenie. No, przecież przerywam im kłótnie, nie? – Oskar za nim poszedł. Mam złe przeczucia.
– Bo w tym miejscu niby można mieć dobre. – Przewraca oczami. – Ale masz rację, to trochę niepokojące… A to przypadkiem nie tak, że ten gnój jest odpowiedzialny za posłuszeństwo Leona?
– Nie wiem. Nie obchodzi mnie to, martwię się. Chodź ze mną, muszę wiedzieć co się święci.
Andy zerka na brata, próbującego wciąż wcisnąć w siebie swoją porcję. Ten tylko kiwa głową, byśmy już sobie poszli, bo chyba zaczyna drażnić go nasze wpychanie wszędzie nosa. Nie daję blondynowi nawet porządnie wyrzucić posiłku, już ciągam go w kierunku w którym zniknął przestraszony Omega. Zatrzymuję chłopaka przy rogu, przez co posyła mi pytające spojrzenie. Gdy słyszy wściekły głos Oscara, zamiera. Alfa szarpie Leona w stronę pomieszczenia, do którego nikt z nas nie ma wstępu. Nie domyka drzwi, co wykorzystuję by zerknąć do środka. Początkowo tylko krzyczy na niego, przez co mam ochotę interweniować, jednak Andy przytrzymuje mnie z całej siły, bym się nie wychylał.
– Opanuj się – karci mnie, trzymając w silnym uścisku mój łokieć. – Nie przeginaj, Ivo. Nikt cię tu nie uratuje.
Wzdycham cicho, bo wiem, że blondyn ma rację. Dlatego tylko przyglądam się sytuacji. Oprócz Oscara i Leona w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze… ale jestem w stanie dostrzec tylko zarys tej osoby. Ale to na pewno Alfa.
– Czy ty jesteś jakiś niedorozwinięty?! – krzyczy Oscar, szarpiąc bruneta za włosy, co doprowadza go do histerii.
Wściekły Alfa zaczyna chodzić w kółko, zaciskając pięści z całej siły. Nie widzę dokładne jego twarzy, ale chyba jest czerwony z wkurwu. Wydziela też dość niesympatyczne fluidy… a biedny Leoś cały się trzęsie ze strachu. Nic dziwnego. Ostatnio chodził pocięty na rękach, bo wpadł w taką histerię, że zaczął się dusić. Jego… właściciel… się wściekł przez to. Powiedział, że nie życzy sobie, by ranili jego własność… no i przez chwilę miał spokój. A teraz uwziął się na niego ten gnój. Ciekawe co na to ich klient…
– Kurwa, ile można mieć problemy z jebanym bachorem? – warczy, podchodząc do biurka. Zaczyna bawić się rzeczami, które ktoś na nim zostawił. Najpierw rozwala długopis. Potem rozrywa kartki. Następnie sięga po nożyczki. I zaciska na nich pięść. – Jesteś niepłodny do cholery! Nieproduktywny! NIEPOTRZEBNY!
Ciche chlipanie Leona przeradza się w te głośniejsze, choć stara się to stłumić. Ale mu nie wychodzi, bo nie może opanować szlochania. A Oscar chyba bardziej wściekły już nie będzie…
– Zamknij się… – Drży z furii.
Odwraca się do niego przodem. Podchodzi bliżej i bliżej. Na oko bardzo spokojnie, jednak ci którzy go znają, wiedzą iż już nie panuje nad sobą. Oddycha ciężko, mam wrażenie, że zaraz połamie również nożyczki.
– Powiedziałem, żebyś się zamknął! – Wybucha, a to co robi przekracza wszelkie normy człowieczeństwa.
Przez chwilę słychać urywany krzyk Leona, który kończy się delikatnym piskiem i ciszą. Czuję jak ze strachu odrzuca mnie praktycznie do tyłu, przez co Andy musi pociągnąć mnie w swoją stronę.
– Kurwa! Coś ty narobił?! Kto to posprząta?! – odzywa się druga osoba z pokoju. Z dziwnie znajomym głosem. – Ja pierdolę, zaraz się porzygam. Zabiłeś go? Szef się wkurwi.
– Ivo! Co ci? – Słyszę przy uchu przestraszony głos blondyna. – Zbladłeś! Jesteś troszkę zielony, wszystko w porządku?
– Niedobrze mi – Przykładam dłoń do ust, biegnąc w stronę toalet. Swoją drogą są w krytycznym stanie.
Andy cały czas mi towarzyszy, odgarnia mi nawet włosy, gdy zwracam zawartość żołądka w szybkim tempie. Łapię się za brzuch, bo w środku wciąż mnie coś skręca. Opieram się plecami o ścianę, próbując unormować oddech, co przychodzi mi z trudem.
– Ej, co się tam stało? Dlaczego on tak krzyczał? – Zielonooki pocieszająco głaszcze moją nogę, co i tak niewiele daje. Jak ja mu zazdroszczę, że oszczędził sobie takich widoków…
– Oo-on… – odkaszluję, czując nieprzyjemne pieczenie w gardle. – On mu wbił nożyczki, rozumiesz?! Wbił je!
– …ale gdzie?
– W oko, kurwa! W oko! I jeszcze je dopchał! – Wzdrygam się, czując nadchodzące spazmy. – Mogliśmy go zatrzymać! Nie pozwolić mu chodzić nigdzie samemu!
Łkam gorzko, a blondyn trzęsącą dłonią chwyta tą moją. Jego warga drży, a oczy połyskują w przerażeniu.
– Wiedziałem, że Oscar to psychol, ale tego się nie spodziewałem – mówi cicho. Bierze głęboki oddech i siada obok mnie. Delikatnie przytula się do mojego boku, a jego ciało wciąż przeżywa przeraźliwy krzyk bruneta.
Tak oto kończymy przytulając się do siebie, by uspokoić myśli, w brudnym kiblu, prawie tak samo niezadbanym jak te na starych stacjach benzynowych. Ale mimo wszystko, mam wrażenie, że tu jest w tej chwili bezpieczniej niż… gdziekolwiek na całym terenie tego okrutnego miejsca…
– Nas wszystkich wkrótce to czeka – szepczę, ocierając nadgarstkami łzy moczące całą moją twarz.
– Wiem, Ivo. – Blondyn pociąga nosem. – Wiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz