piątek, 12 marca 2021

SKRADZIONY - X

    Głośne chrapanie Colina nie pozwala mi zasnąć. Chłopak co chwilę wierci się i mamrocze coś przez sen, dlatego wybudza mnie co pięć minut z sennego letargu. W końcu jego stopa niefortunnie ląduje na moich plecach, a szatyn dosłownie wykopuje mnie z łóżka, po czym zawija się w kokon i chrapie jeszcze głośniej. Wzdycham zmęczony, wstając z podłogi. Otrzepując piżamę z kurzu, sprawdzam godzinę. Czwarta. Wymykam się cicho z pokoju, kierując się w stronę sypialni Edwarda. Jest ciemno więc co chwilę zahaczam o szczeliny w podłodze bądź szafki znajdujące się na korytarzu. W końcu cicho otwieram drzwi, sprawdzając czy śpi, ale mężczyzna tylko przeciera zaspane oczy, pisząc coś na klawiaturze swojego laptopa. Szybko jego wzrok przenosi się na mnie, a ja wkradam się do środka. 

– Cześć – mruczę, wskakując pod kołdrę.

– Co cię tu sprowadza? – pyta, odrobinę zdziwiony.

– Śpię tu dziś – Wyciągam zza jego pleców jedną z poduszek i przytulam się do niej.

– Dlaczego?

– Bo Colin wykopał mnie z łóżka – prycham, zły na przyjaciela.

W odpowiedzi dostaję cichy śmiech i delikatne mizianie mnie po głowie.

– W porządku. Śpij dobrze – odpowiada, ponownie wystukując coś na klawiaturze.

– A ty? Nie masz zamiaru choć na moment zmrużyć oka? Cały dzień pracowałeś, potrzebujesz odpoczynku.

– Dam sobie radę – wzdycha, ponownie przecierając zmęczone, zaczerwienione oczy.

– Edward! – Denerwuję się i zamykam klapę laptopa, na co płowowłosy spogląda na mnie zdezorientowany. – Betty będzie na ciebie zła, jeśli znów zarwiesz noc. Przestań igrać z własnym zdrowiem!

– Ivo… – wzdycha głośniej niż przed chwilą. – Nic mi nie będzie…

– Będzie! – Odkładam notebooka na półkę, nie pozwalając mężczyźnie zaprotestować. Szybko unieruchamiam go własnym ciałem, kładąc głowę na jego klatce piersiowej. – Dobranoc!

Edward wybucha śmiechem, ale zamiast być na mnie zły, tylko zamyka mnie w swoich ramionach, całując czule w czoło.

– Wygrałeś. Dobranoc.

♪♪♪

    Budzę się o godzinie równo pierwszej, będąc przygniecionym przez ciało Edwarda. Jeśli jeszcze bardziej wzmocni uścisk to mnie udusi… Wtulam się delikatnie w jego tors, by nie obudzić śpiącego i spoglądam na twarz mężczyzny. Wygląda tak spokojne, że to aż słodkie. Gdy próbuję się uwolnić z jego uścisku, przyciąga mnie bliżej, o ile to możliwe, i zamyka mnie w jeszcze bardziej szczelnym uścisku.

– Dzień dobry – mruczy zrelaksowany. – Jak się spało?

– Dusisz mnie…

–Ups. Wybacz. – Nerwowo się śmieje, jednak to nie zaburza jego relaksu.

– Pytasz jak mi się spało z tobą? Hmm… Sądząc po tym, że obudziłem się po południu, to zdecydowanie za dobrze – Odrzucam kołdrę na bok, a zimne powietrze bucha we mnie niczym fala nad morzem. – Oj… Ty grzejesz w tym domu?

– Naprawdę ci zimno? – pyta, już klepiąc coś na tym swoim laptopie.

– Edward, zrób sobie dzisiaj przerwę czy coś… Proszę – Spoglądam na niego błagalnie. – Przejdźmy się albo chociaż rozwiążmy sprawę z nocy…

– A co w tym rozwiązywać? Mogę to zgłosić na policję, ale i tak zignorują tę sprawę. Zostało nam tylko zdobyć bardzo dobrego prawnika, a Betty musi złożyć wniosek o zakaz zbliżania się. Może wtedy w końcu ten tyran się odczepi. Swoją drogą nie wiem czy spacer to dobry pomysł. Nie wychodźcie dziś z domu razem z Colinem… Nie wiadomo czy ten psychol gdzieś tam nie siedzi i czeka. 

– Przesadzasz. Przecież umiem o siebie zadbać…

– Ivo, to Alfa. A ty jesteś Omegą. Może cię skrzywdzić.

– Ty też jesteś Alfą! – Zdenerwowany krzyżuję ręce.

Edward patrzy na mnie z niedowierzaniem, po chwili spuszczając wzrok.

– Ale ja nie chcę zrobić ci krzywdy… Wciąż tego nie rozumiesz?

– Mhm. Dzięki – buczę, kierując się do wyjścia. – Dziękuję za noc. Dobrze mi się spało.

Wychodzę z jego pokoju, nawet nie próbując przemówić mu do rozsądku. Pewnie i tak znów usiądzie, by zacząć pisać. Sam nie zachowałem się zbyt dojrzale. Ale nie lubię, gdy traktuje się mnie jak porcelanową lalkę. Przecież się nie rozpłaczę, gdy dostanę. Prędzej oddam. Może trochę… trochę bardzo… słabiej… Ale oddam. Z tego co pamiętam to Denisowi rozszarpałem ubrania z furii, gdy mnie obijał. I też skończył z podbitym okiem. Niestety on tylko z okiem… Ja z wszystkim.

Schodzę do kuchni, gdzie Colin wpycha w siebie garść zrobionych kanapek. Z serem i sałatą oraz twarożkiem. Kradnę mu jedną, na co obrzuca mnie ponurym spojrzeniem.

– Czemu nie spałeś w pokoju? – pyta cicho, smarując kolejną kromkę masłem.

– Bo mnie wyrzuciłeś z łóżka, to poszedłem do Edwarda – Biorę dwa kubki, by zrobić nam herbatę. – Zwykła czy owocowa?

– Owocowa. Trzy łyżeczki – Patrzy na mnie smutny, ale po chwili rozpogadza się. – Pamiętasz ten film, o którym ci ostatnio mówiłem? Dzisiaj ma premierę. Idziemy, prawda?

– Nie – Sfrustrowany odstawiam głośno kubki na blat. – Edward zabronił mi ruszać się z domu.

Chłopak marszczy brwi, wyraźnie zawiedziony. Ale też odrobinę wściekły.

– Ta? A ty zawsze słuchasz tego, co ci każe?

– Uwierz mi, że gdybym miał prawko, to nawet bym go o zdanie nie pytał. A tak to nikt nas nie zawiezie. Skoro Betty ma dzisiaj wolne, to pewnie przesiedzi cały dzień u siebie. Zresztą, nawet jeśli, to nie powinniśmy jej prosić o tak mało istotne rzeczy, gdy jest w takim stanie.

– Do dupy! – Rzuca kanapkę na stos pozostałych i siada przy stole przygnębiony. – Co, mam się bać wyjść z domu, bo ten psychol ma nierówno pod sufitem? Ta cała sytuacja to jeden wielki żart. 

– Wiedz, że jestem dokładnie tego samego zdania co ty. 

– To chodźmy do galerii z buta. Co nam szkodzi? – Podaje mi cukier.

Zalewam kubki wodą, dodając szatynowi cukru. Sam nie słodzę, zamiast tego wyciskam cytrynę, dając sobie również jeden z jej plasterków.

– Chodzenie? Z twoim lenistwem? Colin, dobrze się czujesz?

– To nie jest śmieszne! – Oburza się, a ja chichoczę pod nosem. 

– Możemy się przejść, nie ma problemu. A na którą chciałbyś iść?

– Musiałbym jeszcze raz sprawdzić repertuar. Ale wydaje mi się, że około trzeciej. Potem możemy iść zjeść coś à la obiad w knajpie na dole.

– A to nie tak, że nie jesz już śmieciowego jedzenia? – Siadam naprzeciwko.

– Bo nie jem! Zamówię sobie sałatkę wegańską!

– Nie jesz mięsa?

– Dyzma nie je. Od początku ciąży mam wstręt do niego, za to warzywa, których nienawidzę, są mile widziane. No patrz, rośnie mi mały obrońca zwierząt.

– Przynajmniej nie będzie nudno, gdy będzie dorastał – parskam.

– No. Będę kupował wege papki, bez glutenu – Wstaje i odkłada pusty kubek do zlewu. – Ale to dobrze. Betty ma rację, potrzebuję zdrowej diety, może dziecko w końcu mi z nią pomoże. 

– ...Naprawdę jadłeś tylko same śmieci?  

Colin kiwa głową, ponownie biorąc się za stertę kanapek.

– Prawie codziennie. Chyba, że Noah coś ugotował, co graniczyło z cudem. No tak, bo przecież pana idealnego nigdy nie było w domu – kwituje ze złośliwym uśmiechem, jednak oczy odrobinę zaszkliły mu się na wspomnienie imienia zmarłego partnera.

– Przepraszam… chyba nie powinienem był pytać…

– Daj spokój. To przeszłość, nie cofniesz czasu. Chodź, zbierajmy się. Tylko zjedz trochę, bo wciąż wyglądasz jak patyk – komentuje, podsuwając mi kilka ostatnich kanapek pod nos. Sam wstaje i kieruje się w stronę mojego pokoju, by spokojnie się przebrać.

Chyba pierwszy raz od kilku tygodni zostaję sam ze sobą w jadalni. Przypominają mi się samotne dni, które spędzałem we własnej izolatce, a spotkanie z innymi miałem dopiero podczas przerw na jedzenie. Choć i tak zabraniali nam ze sobą rozmawiać. Dlatego wszyscy albo milczeli, albo szeptali między sobą przejęci. Tak samo nikt nie mógł dzielić z kimś pokoju. Kontakt był zabroniony. Naprawdę mam ogromne szczęście, że to akurat ja, a nie ktoś inny trafiłem na Edwarda. Tak samo cieszę się, że poznałem Colina. Aktualnie nie potrafię sobie wyobrazić mojego życia, bez tych wszystkich ważnych dla mnie osób… Odkładam pusty talerz do zlewu i zmywam go razem z dwoma kubkami. Nie lubię, gdy w kuchni jest nieporządek. Jedyne miejsce, gdzie w miarę go toleruję to szafa. Tam nigdy nie potrafi być czysto… a przynajmniej u mnie. Wchodzę cicho po schodach, bo być może zmęczona i zapłakana Betty śpi. Colin siedzi już ubrany na łóżku, rozczesując kołtuny kakaowych włosów, które swoją drogą sięgają mu już prawie do pasa. A to ja narzekam na swoje. Chyba się przy tym denerwuje, ale w końcu z gwałtownym szarpnięciem udaje mu się rozczesać problem. Wiąże włosy w kuca i oznajmia, że jest gotowy. Podchodzę do szafy, wyciągając z niej opinające, czarne bojówki i zgniłozieloną bluzę bez kaptura.

– Wyglądasz jakbyś szedł kogoś poderwać – mruczy Colin, gdy wychodzę z łazienki już gotowy.

Posyłam mu ostrzegawcze spojrzenie, a chłopak wystawia język w geście obronnym.

– Masz rację, idę podrywać. Z kumplem w ciąży jako przyzwoitką.

– Pfff, przynajmniej jestem piękny, od razu zwrócą na nas uwagę!

– I do tego jaki skromny.

Jego nagły wybuch śmiechu byłby w stanie obudzić cały ten dom, jak i dwa stojące obok.

– Boże, Ivo. Jak ja cię kocham! – Opada na łóżko, ścierając kąciki łez z oczu. – Jak będziesz sobie robił ze mnie żarty, to przysięgam, iż przestanę kontrolować mocz nie tylko przez ciążę.

– Jak mi obsikasz łóżko, będziesz szorował je na kolanach – Spoglądam na niego z kamiennym wyrazem twarzy, co tylko potęguje jego rozbawienie.

– Uważaj, już pędzę! 

– Chcesz iść na ten film, czy nie? – Zmieniam temat, bo powoli zaczynam się obawiać, że naprawdę spełni swoją groźbę.

– Pomóż mi wstać, to pójdę – Wyciąga w moją stronę rękę, a ja przewracam z frustracją oczami.

– Leniwiec.

– Też cię kocham.

Wychodzimy z pokoju, Colin jeszcze poprawia kilka niesfornych kosmyków, zakładając je za uszy. Po drodze wpadamy na Edwarda, który raczej nie wygląda na zadowolonego, widząc nas ubranych, z torbami gotowymi do wyjścia.

– Nawet mi nie mów, że gdzieś idziecie.

– Owszem, wychodzimy.

– Ivo!

– Chcemy iść do kina, tak? – Mrużę oczy, rzucając mu pełne złości spojrzenie. – Obiecałeś mi coś, prawda? Miałeś mnie nie więzić tu, jak w ośrodku. A teraz robisz dokładnie to samo!

Edward patrzy na mnie z szokiem, przez chwilę chcąc jeszcze się obronić, jednak bez skutku. Spuszcza wzrok i utyka go w podłodze.

– Ja tylko się o ciebie martwię…

– Czemu?

– Co?

– Czemu się o mnie martwisz? – Naciskam, a Edward szuka wzrokiem punktu, na którym mógłby go zawiesić. W końcu jego oczy napotykają moje i chyba ma w planach coś powiedzieć, ale rozmowę przerywa nam zniecierpliwiony Colin.

– Przez te twoje dyskusje spóźnimy się.

– Masz rację, wybacz – Odwracam się w stronę mojego przyjaciela, ignorując mojego wcześniejszego rozmówcę.

Colin pierwszy schodzi po schodach, a ja trzymam się tuż za nim. Jednak ręką mężczyzny na ramieniu, skutecznie uniemożliwia mi moje plany.

– Daj mi chwilę… Podwiozę was…– wzdycha. Na jego słowa obdarzam go ciepłym uśmiechem.

– Nie mogłeś od razu? 

– Mówiłem ci, że się martwię…

– Edward… to naprawdę bardzo słodkie, ale zrozum, że nie mam pięciu lat.

Naszą rozmowę ponownie przerywa nam Colin, głośnym chrząknięciem. Dłońmi emituje pocałunek, patrząc na mnie wymownie. Warczę na niego cicho, pozdrawiając środkowym palcem. 
No i za to dostaję zrypę od Alfy, a Colinowi oczywiście się upiekło.

♪♪♪

– Zarezerwowałeś miejsca, prawda? – pytam, gdy stoimy już w kolejce po bilety.

– Eee… Nie? Myślałem, że ty to zrobiłeś.

Strzelam sobie w czoło, a Colin powtarza czynność. Jesteśmy głupi, cierpimy za to. Wprawdzie dostajemy miejsca w dosyć dobrym rzędzie, szkoda tylko, że praktycznie na samym boku.

– Nie jest źle, zawsze wszystko mogło być zapełnione – mruczy Colin, częstując się popcornem, który kupiłem. 

– Gdyby tak było, to więcej bym z tobą do kina nie poszedł. – Chłopak przewraca oczami, rzucając we mnie przekąska.

Film trwa niecałe dwie godziny, które minęły nam jak z bicza strzelił. Był on wprawdzie dość specyficzny… ale Colinowi chyba się podobał, a to najważniejsze. Przechadzając się po galerii, dyskutujemy żywo o dość oryginalnej fabule i wręcz idealnym wyborze aktorów do ról. 
Chłopak jak najęty nawija o nim, a jego dobry humor udziela się nawet mi.

– Ej, ale oglądałeś pierwszą część, prawda? To-

– Hej, ty! – Jakaś obca dziewczyna podbiega do nas czymś przejęta. – To ty prawda? – zwraca się do Colina. – Ty promujesz jesienną kolekcję!

Przez chwilę stoimy w dosyć napiętej ciszy, którą narodziła narastająca złość szatyna.

– Tak, to ja. – Momentalnie jego dobre samopoczucie pryska, zostawiając po sobie nutkę… goryczy? Przynajmniej szatyn wygląda, jakby miał eksplodować.

– A gdzie ten drugi?

– A co ty do cholery taka ciekawska?! – warczy. – Po co mnie zatrzymujesz?! – Wściekły łapie mnie za dłoń, zostawiając w tyle zdezorientowaną dziewczynę. – Dlaczego do cholery mnie rozpoznała… Dlaczego…

– Colin, o co jej chodziło? – pytam, bo cała ta sytuacja wprawia mnie w okropne uczucie ciekawości. Nawet jeśli dla niego to bolesne…

– Wiedziałem, że w końcu ktoś mnie rozpozna, ale chyba wciąż nie jestem na to psychicznie gotowy…

– …Colin?

Chłopak grzebie w torbie i drżącymi dłońmi podaje mi coś w stylu ulotki. Gdy przyglądam się jej dokładniej, domyślam się, że to reklama jakiegoś dobrego sklepu. Znajdują się na niej dwie osoby, tak jak mówiła wcześniej dziewczyna, ubrane w tę całą jesienną kolekcję. W jednej z nich rozpoznaję Colina. Jak na moje oko wygląda dość… perwersyjnie. Albo kusząco, co kto woli. Stoi odwrócony tyłem do drugiej osoby, obejmując ją dumnie za szyję, natomiast mężczyzna znajdujący się za nim przytula go do siebie, uśmiechając się odrobinę dziko. Ma bardzo ciemne, wręcz czarne włosy i kocie, odrobinę lodowate, niebieskie oczy. O! Ooo…

– Czy to-

– Tak, to Noah. A ta cała reklama to wymysł jakiegoś jego znajomego. Choć naprawdę dobrze bawiłem się podczas robienia tych zdjęć… To jednak z całego serca pragnąłbym ich już nigdy więcej nie ujrzeć. Ale te reklamy są wszędzie… wszędzie… – Załamany siada na ławce, a ja dosiadam się do niego, pocieszająco głaszcząc go po plecach.

– Jeszcze tylko miesiąc i znikną…

– Wiem. Miesiąc i wszyscy zapomną… – Łzy spłynęły mu po policzkach, kąpiąc na zaciśnięte w pięści dłonie. – Ale ja nie zapomnę. Nigdy. A mogłem nie słuchać Betty… Mogłem jej nie prosić, by mnie z kimś zapoznała. Kurwa, dlaczego się zgodziłem?! Gdybym tego nie zrobił, nasze spotkanie ograniczyłoby się do durnego żarcia w knajpie. Ale nie, dla własnej pieprzonej wygody musiałem ją prosić o pomoc…

– Ej…  – ścieram łezki, które teraz płyną strumieniem po jego policzkach. – Jeśli choć przez chwilę dawał ci szczęście, nie żałuj tego, że go spotkałeś.

– Szczęście…? – prycha. – W życiu nie byłem tak szczęśliwy jak z nim. Nikt nigdy nie okazał mi aż tyle miłości… Noah był jedyną osobą, której wtedy tak naprawdę na mnie zależało. Podczas gdy nawet właśni rodzice wyrzucili mnie na ulicę, on dał mi dach nad głową… traktował mnie jak jakiś pieprzony skarb… dlatego mam co żałować. Bo gdybym nie spotkał go ponownie, to teraz nie rozklejałbym się tylko przez głupią reklamę… Przepraszam, że cię męczę swoimi problemami.

– Wcale mnie nie męczysz. Naprawdę się cieszę, że się przede mną otwierasz. Dziękuję ci Colin. Bo powiedziałeś mi co trapi cię od tylu tygodni.

– Jestem straszną beksą, prawda? – Śmieje się histerycznie. – Tylko ciągle ryczę i użalam się nad sobą.

– Colin… – Przyciągam go do siebie i zamykam jego twarz w ramionach. Delikatnie głaszcze jego włosy, a chłopak odrobinę się rozluźnia. – Płacz to nic złego. To znaczy, że masz w sobie jakiekolwiek uczucia i empatię, wiesz? A to nie jest zła cecha. Jeśli… Jeśli boli to daj łzom popłynąć. Ulży ci, nawet jeśli tylko odrobinę. Ale nie płacz w samotności, bo będzie gorzej. Jakby coś się działo, przecież wiesz, że zawsze możesz przyjść do mnie z problemem. Pamiętaj o tym.

– Dziękuję. Kocham cię, Ivo – Wtula się w moją pierś. – Jesteś dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałem. 

– Mmm… Też cię kocham, leniuszku.

– …Idziemy coś zjeść? – pyta, gdy jego żołądek wydaje z siebie głośny dźwięk. – I nie zwracaj uwagi na moje humorki, ok? To przez ciążę…

Wypuszczam głośno powietrze z płuc.

– Dobrze, pójdziemy gdy tylko się uspokoisz.

♪♪♪

– O czym tak myślisz? – pytam, wpatrując się w szatyna od około trzech minut. Przez cały ten czas grzebał widelcem w sałatce, a teraz patrzy na mnie bez wyrazu.

– O tym jakie to niedobre. Ten sos mi nie smakuje – marudzi, kradnąc mi kilka frytek. – Wybacz Dyzma, ja też mam swoje potrzeby.

– Mówiłem, żebyś zamówił sobie coś innego. A ty się uparłeś – Kręcę głową, rozbawiony. Tak zawsze się kończy. Kto kupuje jedzenie? Ja. Kto tak naprawdę je zjada? Colin.

– Oj, no bo dziecko by mi płakało, że nie nakarmiłem go jego ulubioną sałatką! – prycha. – Ta zielenina już jest nudna! Chcę mięska! Karkóweczkę bym zjadł! A gdy tylko na nią patrzę to lecę do kibla…

– To może sobie poszukaj przepisów w internecie, co? Nie wiem, tofu, soja? 

– Nie wiem, nie znam się na tym – Pochłania kolejną garść frytek.

– Mój brat jest wege. Często mu gotowałem, gdy jeszcze byłem w domu. Gdybym miał jakiś dobry przepis, to może udałoby mi się coś przyrządzić…

– To ty umiesz gotować? – Spogląda na mnie ze zdziwieniem. No tak, przecież u Edwarda Roberto nie daje nikomu wejść do własnej świątyni.

– Umiałem. Coś tam… Chyba. No teraz nie wiem. W sumie póki Roberto ma wolne, to mogę trochę poćwiczyć. 

– Możesz to robić u mnie. Jestem sam, przecież mówiłem.

– Dobra, to od jutra ci gotuję – Wyciągam portfel z torby, by zapłacić za posiłek, a Colin gwiżdże cicho.

– Uhu, ile kaski. 

– To od Edwarda. Prosiłem mu by się opamiętał, ale do niego to nie dociera – wzdycham, biorąc tylko potrzebną kwotę, resztę chowam. – Czy to nie wygląda, jakby Edward był moim sponsorem? – mruczę cicho pod nosem, biorąc jedną frytkę.

– A co, płaci ci za seks? – pyta Colin, powodując, że krztuszę się jedzeniem.

– …Co?

– No… Nie płaci ci za to, nie?

– N-nie! 

– No więc nie jest twoim sponsorem, tylko cię rozpieszcza. – Z uśmiechem wraca do jedzenia nieszczęsnej sałatki.

– Właśnie tego nie rozumiem. Przecież ja i tak u niego nie zostanę. Po zakończeniu sprawy wracam do domu.

Colin odkłada sztućce, dokładnie kalkulując moje słowa. Potem spogląda na mnie, intensywnie marszcząc brwi. 

– Czekaj… czyli ty i Edward nie-

– N-NIE! – krzyczę, zwracając na siebie uwagę innych osób. Z zażenowania chowam twarz w dłoniach.

– Serio tego nie robicie?

– Oszalałeś!!

– To ty oszalałeś! – fuka. – Iskry lecą, chemii pełno, a ty ślepy jesteś! 

Bardzo chcę skomentować jego uwagę czymś naprawdę złośliwym, ale przerywa mi w tym dzwonek telefonu.

– Widzisz? Twój zakochaniec tęskni – Wystawia język z triumfem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz