Samotny chłopak spoglądał przez okno pociągu. Już dawno opuścił ojczyznę, jednak widok szczęśliwych osób nadal wywoływał u niego żal.
Zerknął na ekran swojego telefonu, z myślą o zmianie piosenki na coś weselszego. Widząc uśmiechniętą twarz niebieskowłosego na tapecie, odruchowo zacisnął zęby. Szybko zablokował ekran, by nie musieć oglądać już tego zdjęcia. Chwilę później wysiadł, kierując się w stronę swojego mieszkania. Znajdowało się ono w biedniejszej dzielnicy miasta, w sam raz dla samotnego młodzieńca bez planów na przyszłość.
Jego punkowy sąsiad przywitał się z nim serdecznie, wypalając kolejną paczkę papierosów. Choć noc jeszcze młoda, nie zamierzał on marnować jej na sen. Chłopak jednak zignorował palacza, wyciągając klucz z torby.
– Coś cię ugryzło, Milan? Zazwyczaj nie jesteś tak skryty.
Edokai zgasił niedopałka o metalową poręcz, rzucając go na ziemię.
– Po prostu nie mam ochoty na rozmowę z tobą. Przestaniesz śmierdzieć dymem, to porozmawiamy. – Szybko uciął dyskusję, zamykając drzwi.
Ściągnął torbę z ramienia, odkładając ją na drewniany stół. Z głośnym westchnieniem zdjął bluzę, udając się do łazienki by chociaż odrobinę rozgrzać zziębnięte ciało. Ciepłe krople okalające jego skórę powoli rozluźniły jego mięśnie. Milan zaczął się relaksować, delikatnie przymykając oczy na wznak zmęczenia. Zakręcił wodę, wycierając się dokładnie. Gdy przebrał się do snu, starał się wyciszyć umysł na tyle, by nie zaprzątały mu głowy niepotrzebne myśli. Jednak nic to nie dało. Już chwilę później brunet przewracał się z boku na bok, a jego własna bezsilność frustrowała go coraz bardziej. Już dawno zapomniał uczucia, gdy ciepło drugiej osoby ukoiłoby go do snu. Więc dlaczego tak bardzo przeszkadzało mu, gdy odczuwał tę chłodną pustkę?
Obudził go nieprzyjemny ból głowy. Śnił. Śnił o czymś okropnym, co sprowadziło go z powrotem na ziemię. Dotknął delikatnie swojego policzka, jakby był najbardziej kruchy na świecie. Płakał? Nie. To pozostałości po tym koszmarze, który go nawiedzał. A nawiedzał go prawie codziennie po opuszczeniu własnego kraju. Zawsze zaczynał się tak samo. Tym pięknym, przyjaznym uśmiechem. Dwukolorowymi oczami, które spoglądały na niego z miłością. Krótko ściętymi, niebieskimi kłakami, błyszczącymi w świetle dnia. Jednak ten piękny sen szybko przeradzał się w koszmar. Wzrok błękitnowłosego szybko stawał się chłodny. Jego ręce trzęsły się, ściśnięte w pięści, kły drżały, gdy zaciskał zęby. Próbował kontrolować moc. Ale tego nie umiał. Cała jego ulubiona bluza pokrywała się w szkarłatnej barwie, a limonkowe runy dookoła paliły żywcem. I gdy tak wpatrywał się w bruneta chłodno, na jego twarz wpełzał powoli szyderczy uśmiech. Chłopak zamachnął się, a żelazny łańcuch kierował się wprost w stronę śpiącego. A tym co wywoływało u niego okropne bóle głowy, było to jedno zdanie, którego nigdy nie był w stanie pozbyć się z umysłu.
Żegnaj Ignis.
– A żeby cię hieny zjadły, pieprzony sadysto – rzucił wściekle, odrzucając kołdrę na bok. – I nie chcę nigdy więcej słyszeć tego imienia. Nie wymawiaj go.
Ostatnie słowa kierował głównie do siebie. Do swojej psychiki. Pragnął zapomnieć, a rany przeszłości tylko otworzyły się ponownie.
Ignis.
Co za obrzydliwe imię. Nienawidził go. A jeszcze bardziej nienawidził wspomnienia tego słodkiego wydźwięku, gdy on je wymawiał.
Przestań mi się śnić ty parszywy…
Wstał z łóżka, by zaparzyć sobie herbatę. Dochodziła już piąta, za godzinę będzie musiał szykować się do pracy. Wprawdzie pracuje tylko w zwykłym fastfoodzie, jednak ciągły ruch sprawia, że nie może skupiać się na niczym innym. O to właśnie mu chodzi.
Szybko ubrał się we wczorajsze rzeczy, a po ubogim śniadaniu wyszedł z mieszkania. Ponownie założył słuchawki, wpychając telefon do kieszeni kurtki. Wszystko byleby nie myśleć.
Droga do pracy nie zajęła mu zbyt wiele czasu, wyjątkowo dzisiaj pociąg się nie spóźnił. W knajpie uśmiechnął się na widok roztrzepanej pracownicy. Lubił ją. Jako jedyna pałała do niego sympatią i pomagała mu, gdy coś zepsuł.
– Cześć, Blanciu – przywitał się, odwieszając kurtkę na wieszak, ówcześnie wyciągając słuchawki z uszu.
– No w końcu raczyłeś się tu pokazać. – Oburzona, przywołała go machnięciem.
– Coś się stało? – Uniósł brwi w pytającym geście, na co kobieta w przypływie frustracji wypuściła gwałtownie powietrze.
– Tak, stało się. Dzwoniłam do ciebie. Z dwadzieścia razy. Maszyna do szejków się zepsuła, wiesz jaki szef jest wściekły?
– …A co to ma do mnie?
– To, że trzeba ją naprawić. Ja nie mam czasu, zaraz zwali się tutaj tłum dzikich ludzi. Powodzenia – Wepchnęła mu w dłonie instrukcję.
Chłopak jęknął zawiedziony. Nie umiał naprawiać rzeczy. Gdy jeszcze mieszkał w ojczyźnie, ktoś inny zajmował się majsterkowaniem. Dokładnie mówiąc, on. A że on jest teraz tematem tabu dla Milana, sam chłopak nie zamierzał wypowiadać swojej opinii na głos. Chociaż, zawsze mógł przypomnieć Blance jak skończyła się jego poprzednia próba naprawy. Akurat wtedy to była maszyna do lodów. I dziwnym trafem, gdy tylko znalazła się w rękach bruneta, spłonęła. Dosłownie. Stanęła w ogniu, co szef potrącił mu z pensji.
Wszyscy uznali to za nieszczęśliwy wypadek, jednak Milan miał zupełne inne przypuszczenia. Kiedyś potrafił wywołać jeszcze większy płomień, teraz niestety mógł pochwalić się jedynie małym ognikiem. Czyżby jego moc wracała? Nie, to niemożliwe. Już dawno stracił możliwość wyczarowania żarzących się, zimnych run. Jego wilcza forma również została uśpiona, a jakiekolwiek próby przemiany kończyły się koszmarnym bólem mięśni. Cudem było to, że w ogóle mógł jeszcze korzystać z magii ognia. A chociaż robił sobie nadzieję na powrót do dawnej formy, to tak naprawdę już dawno ją stracił. W głębi serca sobie odpuścił. Od kiedy wyjechał, jego serce zamknęło się na wszystko. Skuło się lodem, chowając w środku wszystkie wspomnienia. Chciał zostawić to za sobą. Tak byłoby dla niego lepiej.
Przyszedł do pracy by nie myśleć, a i tak robił wszystko by nie pracować. Otrząsnął się z głupich myśli, biorąc się za naprawę, a raczej próbę naprawy. Nie liczył na to, że cokolwiek tu zdziała. Szef i tak będzie wściekły, bez względu na to czy ją naprawi, czy nie. Ale Milan i tak chciał spróbować. Może wtedy wybuch przełożonego nie będzie aż tak przerażający.
Grubą rybą tego lokalu był otyły, łysiejący już mężczyzna w średnim wieku. Był bardzo wybuchowy, czasami wręcz karygodne agresywny. Nie miał dzieci, więc praca z młodzieżą go drażniła. Jedyne co lubił we własnych pracownikach to wpatrywanie się w atuty zatrudnionych dziewczyn. Może właśnie dlatego brunet był tutaj jedynym pracującym chłopakiem.
Cudem trafił na ogłoszenie i również cudem się tutaj dostał. Gdyby wciąż był we własnym królestwie, nie musiałby przejmować się takim czymś jak pieniądze czy praca. Kasy miał pod dostatkiem, a praca była dla niego czymś niezrozumiałym. Wręcz kpił z osób, które wykonywały robotę w terenie, śmiejąc się z ich statusu społecznego. Teraz, gdy przypomina mu się o postępowaniach z przeszłości, myśli o sobie jak o kimś naprawdę płytkim. Był płytki. I niedojrzały. I zarozumiały. Był zakochanym w sobie egoistą, który sprawiał wszystkim nieszczęście. Ale dojrzał. Dojrzał na tyle, by cierpieć przez własną głupotę. Teraz musi za to odpokutować. Już nie uważa siebie za króla. Wstydzi się tego.
Teraz jest zwykłym, nic nie znaczącym, szarym człowiekiem, pracującym na tak niskim stanowisku. W jakieś tłustej spelunie, która codziennie przyciąga tłumy innych szarych ludzi, spieszących się do pracy. Tak, to zdecydowanie nudne społeczeństwo. Ci ludzie żyją tylko pracą, jedzeniem i spaniem. W jego ojczyźnie walczyłeś żeby przetrwać. Nie interesowało cię czy się wyśpisz, najesz, a już najbardziej czy masz jakąkolwiek pracę. Twój umysł wypełniała tylko jedna myśl. By przeżyć. Nigdy nie było wiadomo czy w nocy nikt nie poderżnie ci gardła bądź strzeli prosto w głowę. Albo czy nie zrobi tak jak on. Zmieni się w wilka. Wyrwie wątrobę. Przegryzie serce. Złamie ci duszę.
Niektórzy zabijali również swoimi runami bądź magią. Kolor run zawsze był powiązany z atutem, zawsze gdy ktoś panował nad wodą, jego runy były błękitne. Lśniły oceanem. Jego były limonkowe. Jego mocą była śmierć.
Milan znów pogrążył się w depresyjnych myślach. Blanca za ten czas obsłużyła młodą, elegancką kobietę, jednak umysłem była gdzieś zupełnie indziej niż w pracy. Ostatnio bardzo zamartwiała się o przyjaciela. Był coraz bardziej przygaszony, a ona doskonale zdawała sobie sprawę dlaczego. Znów rozmyślał o swojej bolesnej przeszłości. Nigdy do końca nie zdradził jej wszystkich szczegółów, studentka dowiedziała się od niego tylko, że zerwał kontakt ze swoim ex partnerem i wyjechał z kraju. Blanca nie wiedziała o najważniejszym – Milan wcześniej był manipulatorem. Bawił się uczuciami dwójki osób, wyniszczając psychicznie jedną z nich. Odczuwał z tego powodu satysfakcję, czuł się wspaniale mogąc zdeptać Jale'a jak nic niewartego śmiecia. Dla niego szatyn był tylko robakiem, który przeszkadzał mu w planach. Teraz brunet z chęcią przyłożyłby w twarz swojej starej wersji. Za to, że ranił osobę, którą kocha i osoby jej bliskie.
Nienawidził siebie. Nie potrafił przyjąć do wiadomości, że mógł być kimś tak… obrzydliwym.
Gdyby Blanca wiedziała o tym wszystkim z pewnością nawet by na niego nie spojrzała. Jednak to były tylko jego myśli. Tak naprawdę jasnowłosa była osobą niezwykle empatyczną. Gdyby tylko chłopak zaufał jej na tyle, by zwierzyć się ze wszystkich problemów, z pewnością by go nie odtrąciła. Może nawet dałaby radę sprawić, aby pokochał siebie na nowo.
Z głośnym westchnieniem zawinęła kosmyk swoich złotych, falowanych włosów za ucho. Ona nigdy nie miała problemów. Przynajmniej nie na taką skalę. Jej rodzina nie była bogata, jednak skromne życie wychowało jasnowłosą na dobrą osobę. Rodzice obdarowali dziewczynę dużą ilością miłości, a denerwująca siostra zawsze była gotowa ją obronić. Dlatego też, gdy brunet opowiadał jej w skrócie o swoich problemach, nie potrafiła tego do końca zrozumieć. Mimo to współczuła mu z całego serca. Przez to, w jego oczach uchodziła za osobę zbyt niewinną jak na ten brutalny świat. I właśnie dlatego powiedzenie prawdy było dla niego tak trudne.
Całą jej zmianę przesiedział na zapleczu. Odrobinę niepewnie lecz obawiała się, że po prostu tam zasnął. Nic bardziej mylnego. Wkrótce wyłonił się, a jego oczy były dość intensywnie zaczerwienione. Cicho się pożegnał i wyszedł z lokalu. Marzył tylko o tym, by położyć się spać, by zakończyć cały ten koszmar jakim jest jego okropne życie. A żył tylko wyrzutami sumienia, które wyniszczały go psychicznie. Ironicznie, bo kiedyś to on zadawał ból, a teraz sam cierpiał niewyobrażalnie, choć z jego twarzy nikt nie był w stanie tego wyczytać. Stała się kamienną maską bez wyrazu.
Na jego usta wpełznął delikatny uśmiech. Bumerang wrócił. Jale miał rację. Tak samo jak kiedyś serce Güna, tak teraz Milana porosło cierniami. Nie uwolni się od nich. Już nigdy.
Gdy dotarł do mieszkanka, zastał u sąsiada głośną imprezę. Nie dziwiło go to, wręcz przeciwnie. Edokai właśnie tak żyje. Alkohol, narkotyki, prostytutki i seks są dla niego na porządku dziennym, co niestety i Milan musi znosić. Fakt, zdążył już się do tego przyzwyczaić, jednak nie oznaczało to wcale, że mu się to podoba. Z każdym kolejnym dniem, który tu spędzał, coraz bardziej zastanawiał się czy nie zmienić lokum. Nawet jeśli miałoby go to ogołocić z pieniędzy.
Ignorując nawoływania z góry, próbował odnaleźć klucze w torbie. Gdy jednak odgłosy stały się upierdliwe, zerknął w stronę natarczywego głosu. Przed drzwiami stał Edokai, zapraszając go gestem do środka. Na początku chciał odmówić, lecz Milan stwierdził, że we własnym mieszkaniu i tak zapewne poszedłby od razu spać. A potem znów pojawiłyby się koszmar. Dlatego uważał, iż chwila z tymi pustymi ludźmi może odpędzi go od czarnych myśli.
Ruszył w stronę sąsiada, a pełno błyszczących kolczyków na jego twarzy wzbudzało w chłopaku nieprzyjemne odczucia.
Milana czasem zalewało wrażenie, jakby to on był odmieńcem. W jego ojczyźnie rzadko ktoś posiadał aż tyle ozdób na ciele, jedynie tatuaże były tam czymś normalnym. A tutaj jest zupełnie inaczej. W dzielnicy, którą zamieszkuje można spotkać pełno osób pokroju Edokai'a.
Pijany mężczyzna szybko pociągnął go w swoją stronę, delikatnie obejmując w pasie. Brunet skrzywił się na ten gest, odpychając jego ręce od siebie. Wszedł do mieszkania, gdzie spotkał go widok kilku prostytutek i roześmianych facetów. Niektórzy spali na podłodze w swojej wilczej skórze, a gdy chłopak potknął się o jedną z osób, ta warknęła na niego groźnie. Czarnowłosy skrzywił się na ten arogancki gest, ignorując próby zachęcenia go do bójki. Usiadł na czerwonej kanapie, pośród otumanionych ćpunów, z pogardą przyglądając się jak wciągają swoje dawki prochów.
Białowłosy Edokai niezrażony odmową sąsiada, usiadł obok niego, ponownie obejmując go w pasie. Był podpity, co dodało mu zbyt wiele odwagi. Gdy ręką zjechał z boku na udo Milana, szepcząc mu przy tym obrzydliwe słówka do ucha, chłopak nie wytrzymał. Był już wściekły. Miał dość adoratora, który brzydził go swoją okropną osobowością. Czarę goryczy przelał, gdy nachylił się by musnąć jego usta swoimi. Brunet nawet na chwilę się nie zawahał. Odrzucił go na bok, sfrustrowany kierując się do wyjścia.
Jego nachalny znajomy podążył za nim, w ostatniej chwili łapiąc jego dłoń.
– Dlaczego? – zapytał, a odór alkoholu połaskotał nos bruneta.
– Jesteś odpychający Edokai. Nie dotykaj mnie – Wyszarpał rękę, spoglądając na niego poważnie.
– Słucham? – Pijany warknął wściekłe, rzucając niższego chłopaka na ścianę. – Nie udawaj. Wiem jak na mnie patrzysz.
Milan zmarszczył brwi. Nie rozumiał o co mu chodzi, białowłosy nie wywoływał w nim ani jednego pozytywnego uczucia.
– To ja powinienem zadać to pytanie. Nie rozumiem o co ci chodzi.
– Ach… Więc specjalnie uwodziłeś mnie wzrokiem, by teraz odrzucić jak śmiecia? – Przejechał palcem po jego delikatnym policzku, przypatrując się tym bursztynowym oczom zafascynowany. – Milan… – zamruczał, stopniowo skracając dzieląca ich odległość. – …Nie ze mną takie numery.
Czarnowłosy w końcu się wystraszył. Mężczyzna, który w tej chwili miał nad nim władzę brzydził go całym sobą. Na myśl o czymkolwiek co byłby w stanie mu zrobić, przechodziły go dreszcze odrazy, a sam chłopak odczuwał odruch wymiotny. Tym razem musiał przełknąć okropne uczucie abominacji i pomyśleć jak wybrnąć z tego bagna. Natomiast Edokai'owi skończyła się już cierpliwości. Zaczął być coraz bardziej zaborczy, wsuwając mu dłonie pod koszulkę. Gdy tylko czuły punkt Milana został naruszony, ten w przypływie mocnego zdenerwowania podpalił dręczycielowi rękaw koszulki. Białowłosy odskoczył od bruneta poparzony, a wtedy ten pozdrowił go środkowym palcem. Miał już dość całego dzisiejszego dnia i jedyne o czym marzył w tej chwili to spokojny sen. Ale nawet to nie było możliwe w jego zbolałym życiu.
– Jeszcze raz spróbuj mnie dotknąć, a spalę ci tego głupiego irokeza – szepnął, oddalając się w stronę swojego mieszkania.
Gdy przekręcał klucz, usłyszał jego załamany głos.
– Jemu na to wszystko pozwalałeś… – Milana zamurowało. Jak Edokai się dowiedział? Widział tapetę w jego telefonie? Zmarszczył brwi. Białowłosy zdecydowanie przesadził z naruszaniem jego prywatności. To naprawdę czas, by zmienić lokum.
– Słuchaj, bo powiem to tylko raz… – Podszedł do niego, z całego serca starając się kontrolować łamiący się z nerwów głos. – Istnieje tylko jeden mężczyzna, który może dotknąć mnie w jakikolwiek sposób. I nie jesteś nim ty.
Ignorując cierpiące spojrzenie sąsiada, wyminął go. Odechciało mu się spać. Potrzebował się przejść, przemyśleć kilka spraw na osobności. Ignorował nawet coraz żałośniejsze i płaczliwe nawoływania adoratora.
– Kocham cię, Milan! Kocham! – krzyczał na całe gardło, a jego głos był tak bardzo zrozpaczony, że nawet bruneta odrobinę to zakuło.
Nigdy nie przypuszczał, że za tymi wszystkimi okropnymi czynami, stało zakochane serce Edokai'a. Jednak nie był w stanie odwzajemnić jego uczuć, nieważne jak silne by były. A wszystko to przez to, że Milan był nieszczęśliwie zakochany w kimś innym. Kimś kto tyranizował każdą osobę, która pokazała mu swoją sympatię. Ale to właśnie on skradł serce czarnowłosego.
Chociaż zerwał z nim wszystkie kontakty, to nadal cierpiał. Jeszcze jakiś czas temu był święcie przekonany, że kocha tylko siebie samego. A tak naprawdę to właśnie rozłąka uświadomiła mu jak bardzo się mylił, czego niestety nie potrafił przyjąć do wiadomości. Cząsteczka dumy, która nadal mu pozostała nie pozwoliła na zrozumienie tego prawdziwego uczucia. To on powinien rozdawać cierpienie, a mimo to jego dusza krwawiła najbardziej. Nigdy nie myślał o uczuciach swojego partnera. Od początku wiedział, że Fenrir go kocha. Widział to głęboko w jego oczach. Och, ile by oddał by zobaczyć to uczucie jeszcze raz. I tylko w oczach tej jedynej osoby.
Milan przez długi okres nie potrafił przyznać tego przed samym sobą. Tęskni za nim. Bardzo. Na tyle, że nie potrafi nawet w spokoju zasnąć, by o nim nie śnić. Kocha Fenrira całym sobą, ale dla dobra każdej ze stron musiał go zostawić. Żeby nikt więcej nie ucierpiał tak, jak do tej pory cierpiały wszystkie jego ofiary. W tamtych czasach Milan był dla niego wielkim oparciem. By niebieskowłosy nie zaczął nienawidzić siebie samego. Ale jego moc coraz bardziej przejmowała nad nim kontrolę. Zaczął znęcać się nad Milanem fizycznie, a chociaż dorównywali sobie siłą, to magia Fenrira była silniejsza. Nic nie może się z nią równać. I to właśnie był czynnik, przez który brunet musiał odejść.
Łzy, które już od dłużej chwili siedziały mu w oczach, spłynęły teraz swobodnie po ciepłych policzkach. Był sam, więc mógł tutaj płakać. Tylko on przychodził pod most o tak później godzinie. Od czasu do czasu było słychać przejeżdżające samochody, których żarówki były jedynym źródłem światła.
Spojrzał na wyświetlacz swojego telefonu, chcąc sprawdzić godzinę. Gdy ponownie ujrzał tę łamiącą serce fotografię, ogarnęła go niezrozumiała wściekłość. W przypływie furii cisnął telefonem w jeden z filarów mostu. Urządzenie roztrzaskało się, a ekran pokryła drobna pajęczyna.
– Nie mogę już patrzeć na to okropne zdjęcie – syknął sam do siebie, tłumiąc garniący się na wierzch szloch.
Odszedł w popłochu. Pamiętał. Pamiętał jak słodko brzmiało jego imię w jego ustach. Albo gdy powtarzał w kółko „Ignis, jesteś moją bratnią duszą!”. Ten promienny uśmiech, gdy był szczęśliwy. Ten jeden odrobinę wystający kieł, który dodawał mu szczerego uroku. Te dwa odmienne kolory oczu, które tak bardzo błyszczały z miłości, gdy patrzył wprost na czarnowłosego.
Pamiętał dobrze ten dzień, gdy powiedział mu tyle okropnych rzeczy. Gdy zwyzywał od najgorszych z możliwych żyjących. Nazwał go potworem bez serca i splunął na buty. Gdy okłamał go, że nic do niego nie czuje. Dzień później wyjechał z kraju. I od roku nie słyszał żadnych wiadomości na jego temat.
A ostatnim co wypowiedział swojemu ukochanemu na pożegnanie, były te brutalne, lecz szczere słowa:
Jeśli mnie kochasz, pozwól temu umrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz